Kochani.
Miało być o morzu i o naszych miejscach, które ostatnio zwiedziliśmy.
Pewnie myślicie, że postradałam zmysły w tej mojej chorobie ale zaskoczę Was - nic z tych rzeczy, przynajmniej na razie.
Będzie i o morzu i o moim pierwszym rowerku i o tym jak to rok temu zgłosiłam się do konkursu na blogu HOME ON THE HILL/
Pomyślałam, że ta moja historia wystukana na klawiaturze telefonu praktycznie w ostatnich dniach publikacji nie może tak po prostu zniknąć. Chcę ją tu mieć na zawsze. To moje ukochane wspomnienie i tak jak Harry Potter czasem mam ochotę się w nim zanurzyć...
"Moje wspomnienie pielęgnuję w moim sercu wiele lat.
Mały beżowy rowerek, mała czteroletnia dziewczynka w kucykach z czerwonymi kokardkami…i ten duży, mój ukochany Tata.
Pamiętam jak biegł za mną i trzymał z tyłu kij od szczotki. Ciągle słyszałam Jego głos, jak świetnie sobie radzę. Byłam ukochaną córeczką Tatusia, który czekał na mnie bardzo długo…
I gdy po raz setny puścił rower od razu poczułam, że nie biegnie za mną.
– Tato tsymas?
– Tato tsymas???
No i się odwróciłam…
– Tato nie tsymas!!!
I spadłam. W jednej sekundzie Ten Duży był przy mnie. Wziął mnie na ręce i biegł ile sił w długich nogach. A ja wrzeszczałam ile sił w czteroletnich płucach.
Mama widząc ogromną śliwkę na czole pobiegła do lodówki. Urywając drzwiczki od zamrażarki wyrąbała siekierą kawałek lodu i podeszła do mnie. Ja widziałam tylko tę siekierę. I powiedziałam tekst wspominany na każdym rodzinnym spotkaniu.
– Nie zabijajcie mnie!!!Taty nie ma z nami 25 lat. Nie widział jak dorastam. Nie poprowadził mnie do ołtarza. Nie widział jak się rozwodzę. I nie poznał swojej jedynej wnuczki, której z pewnością by strugał koniki z drewna. Dlatego pielęgnuję to wspomnienie z Tym Dużym, beżowym rowerkiem i małą dziewczynką w kucykach z czerwonymi kokardkami…"
Ps. Zgłoszeń do konkursu było ponad 370...a jednak się udało :) Od roku śmigam na miętowej damce Virginia od Le Grand.
I wiecie co? Warto marzyć, bo jeśli tylko spróbujemy istnieje duża szansa, że marzenie się spełni.
O wygranej dowiedziałam się rok temu siedząc w lokalnym sklepiku w Sasinie pod wielkim parasolem i sącząc wodę.
Już praktycznie zapomniałam o tym moim zgłoszeniu, ale weszłam na stronę...no i czytam...i oczom nie wierzę...moja własna historia...autorka Kasiula - to przecież ja.
Wyściskałam Pysię, która nie wiedziała kompletnie co się ze mną dzieje i co tam do niej wrzeszczę. Moja siostra wychodząc ze sklepiku upuściła siatkę z ziemniakami jak zobaczyła moje szaleństwo na dworze. Nie wierzyłam do końca. Bo to trudne. Tak móc uwierzyć w siebie, w swoje siły, w swoje pisanie...ale rower jednak dotarł, piękny i dostojny ze ślicznym koszyczkiem.
Obym jeszcze pośmigała tego lata na mojej miętowej koleżance, mam nadzieję, że siły mi wrócą.
Rozpisałam się, no widzicie, brakowało mi tego pisania, tego przelewania uczuć i swoich myśli.
I prośbę mam do Was. Jak znowu przestanę się odzywać, to możecie pogrozić mi palcem?
Żebym pamiętała, że to jednak dla mnie ważne...
Wasza Kasiula