.

.

sobota, 14 lutego 2015

Zimowe szaleństwo


Zima w tym roku nie pozwoliła mi rozkoszować się puszystym śniegiem. O mały włos nie kupiłam sanek dla Małej, gdy w telewizji usłyszałam o opadach śniegu na Lubelszczyźnie. Taka byłam spragniona zimy, takiej prawdziwej.
Notabene zastanawiam się czy w przyszłym roku będę w stanie pokazać Patusi śnieg... co roku jest coraz mniej śnieżnych dni.

Pamiętam jak będąc dzieckiem wiecznie spóźniałam się do domu wracając ze szkoły. Nie potrafiłam przejść obojętnie obok ośnieżonej górki. A czas upływał bardzo szybko...za szybko. W doborowym towarzystwie zjeżdżaliśmy na czym się tylko dało, najczęściej na tyłkach ;) Mokra, z wypiekami na twarzy i przemoczona doszczętnie wracałam z uśmiechem do domu.
To był bardzo dobry czas...
Śnieg po prostu był. Nie dzień czy dwa. Miesiące całe. Niedzielne wyjście do Cioci kończyło się zawsze kilkugodzinnym zjeżdżaniem na sankach z bratem moim. Niby ciotecznym ale takim moim, bo rocznik ten sam.
Bitwy na śnieżki, lepienie bałwana, czy igloo...ślizgawki na każdej możliwej ścieżce i wiecznie wyślizgane buty. 
Aż mi się buźka śmieje na wspomnienie tych dni.


Minęło "kilka" lat. Trochę wydoroślałam, jednak zawsze nosiłam i noszę w sobie to zimowe dziecko, które szału radości dostaje na widok padającego śniegu.
Jednak żadne zabawy nie miałyby sensu, gdyby nie towarzystwo. Grupa przyjaciół -  to dzięki nim nauczyłam się jeździć na nartach. I choć nadal moja pozycja zjazdowa nazywana jest " srający kotek" to i tak mam z tego wielką radochę.
Sama nauka była jedną wielką zimową zabawą. Jak co roku Zakopane - śniegu kupa, mróz i pomysł - nauczymy się jeździć na nartach. Nie było szans na odkopanie auta z zaspy, więc wybraliśmy górkę nieopodal, maluteńką. Wtedy jednak wyglądała na strasznie wysoką, słowo ;)
To nic, że dzinsy, i tyłki nam mało nie odpadły od mrozu i śniegu ( jakby ktoś nie wiedział - na początku więcej się leży niż jeździ). Jak było wspaniale !!!! Mój okrzyk w czasie zjazdu - uwaga nie umiem jeszcze skręcać w prawo !!!!!!! ;) Bezcenne :) A wieczorem grzaniec na Krupówkach, albo herbatka do połowy, mmmmmmłaaa. I Słowacja - piękne stoki, świetna atmosfera i próba moich nowych nart.
Tęsknię za tym pięknym czasem.


Albo kulig po Roztoczu...Cudnie po prostu. Te iskierki śniegu mieniące się w świetle pochodni, śpiew, pieczenie kiełbasy, w piersiówkach delikatne rozgrzanie. W takie dni mróz nie był nam straszny a bitwy w śniegu rozgrzewały najlepiej :) a na koniec nikomu nie chciało się wracać do domu. Z perspektywy czasu żałuję, że na kulig jeździłam tak rzadko. Nie przypuszczałam wtedy, że za kilka lat śnieg będzie marzeniem...


Aktualnie moim marzeniem zimowym jest zjazd na sankach z Maleńką. Mam nadzieję, że będzie nam dane tego doświadczyć, ale to dopiero za rok. A za kilka lat kupujemy małe nartki i w drogę.
Bo rodzinne pasje są bardzo potrzebne. Scalają, cementują związek i pokazują naszym dzieciom drogę na przyszłość albo chociaż drogowskaz. Pokażmy Maluchom, że wspólne wyjazdy są wyjątkowe. A spędzone wspólnie chwile bezcenne. Niech to będzie nawet dzień na górce ale spędzony RAZEM. 
Oczami wyobraźni już widzę te orły na śniegu mojej córki, będą piękne i robione z wielką pasją. 
Skąd to wiem? Wszak niedaleko pada jabłko od jabłoni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz