.

.

piątek, 30 stycznia 2015

W co się bawić...


Pamiętacie grę w klasy albo w gumę? Ja pamiętam. I jeszcze podchody, dwa ognie, czarna pani patrzy. Grałam w "palanta", w piłkę nożną też próbowałam, nawet dobra byłam :) to dzięki mojemu ciotecznemu bratu, który zabraniał chłopakom mnie kopnąć, nawet przez przypadek. Skutkowało to tym, że bali się odebrać mi piłkę a ja biegłam jak burza kopiąc po kostkach...no przecież ja mogłam. I jeszcze na rowerze nauczył mnie jeździć prostym sposobem, puszczając mnie w pokrzywy. Nagrywaliśmy na kasetach piosenki i audycje radiowe naszej produkcji. Słuchaliśmy płyty godzinami, jak tych dwóch ukradło księżyc. Znaliśmy tekst na pamięć ale nam się nie nudziło.

Na imprezie rodzinnej ten brat właśnie odkurzył stare kasety video i co zobaczyłam - dziewczynkę w ślicznej sukience, z kokardami na warkoczach biegnącą z karabinem. Ale był ubaw.
Albo zabawa w chowanego. Niezapomniane chwile. Raz nawet za bardzo. Miałam kilka lat, zostałam u mojej cioci, rodzice pojechali na pogrzeb. Bawiłam się grzecznie, bo ja ogólnie grzeczna byłam ;)
Do momentu jak wyszłam na ciociny ogród i zobaczyłam las rosnącej reczki.
Do dziś pamiętam wołanie cioci i siostry, gdy ja spokojnie siedziałam sobie w tej reczce uśmiechając się słodko. Po prostu wpadłam na pomysł zabawy w chowanego.
Gdy po godzinie szukania dziewczyny prawie rwały sobie włosy z głowy, że utopiłam się w pobliskiej rzece, ja wyłoniłam się z zieleni krzycząc TU JESTEM ! 
Oj oberwało mi się wtedy, nie powiem. 

Wspominając te chwile uśmiecham się pod nosem. I wiem, że nikomu nie było do śmiechu, gdy po prostu zniknęłam.

Zabawy dzieciństwa. Z utęsknieniem czekam, aż Maleńka będzie na tyle duża, żeby się tak bawić. 
Tylko czy zechce... Teraz dzieciństwo coraz częściej spędza się z tabletem w ręku. Wirtualni przyjaciele są the best. Ale ja innego dzieciństwa pragnę dla mojego dziecka. Beztroskiego, z prawdziwymi przyjaciółmi, z chodzeniem po drzewach, bujaniem się w hamaku. Nawet nie będę zła, jak wszystkie jajka z domu wyniesie do piaskownicy. Niech będzie, że po mamusi. No bo jak upiec babki piaskowe bez jajek? ;)

Dużo mówi się o edukacji, mądrych aplikacjach dla dzieci. A ja bym chciała to wypośrodkować. I jednak z uporem maniaka kompletuję Anię z Zielonego Wzgórza, wierząc, że Patrycja przeniesie się w tamten książkowy świat tak jak kiedyś ja. W natłoku nowości, dodatkowych zajęć, zapominamy, że dzieciństwo to fundament dorosłego życia. Czy nasze dzieci będą miały co wspominać za x lat? 
Szkoła od 6 roku życia. Plecak uginający się od podręczników. Angielski, niemiecki, balet. Dużo tego. 
I kiedy przyjdzie mi ochota zapisać Małą na kolejne, zapełniające po brzegi dzień zajęcia, to zatrzymam się, przeczytam jeszcze raz ten post i pozwolę Jej być dzieckiem...

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Ten czas...


Siedem miesięcy...Nie wiem kiedy, nie wiem jak. Za szybko. Za 6 miesięcy wracam do pracy. Chyba że wygram w Radiu Zet i zostanę na wychowawczym ;) A tak na serio, to wszystko bym oddała, żeby móc zostać z Patrycją. Rzeczywistość jednak jest taka a nie inna. Kredyt się sam nie spłaci, i ja - kolejna mama, która nie ma wyjścia - wrócę.

Gdybym miała podsumować ten piękny czas, to więcej jest plusów niż minusów. Wiem, oczekiwaliście że napiszę o samych plusach. Jednak nawet i ja, matka czekająca latami na cud, mam gorsze chwile. I złoszczę się, przede wszystkim na siebie. Bo nie mam tyle siły, ile bym chciała mieć, nie mam tyle zdrowia ile powinnam mieć...reszta doprawdy nie ma znaczenia. Płacz, marudzenie, zajefajna duża kupa, ząbkowanie - wszystko mi się podoba. 
Nie wiem, może zepsuta jestem, a może po prostu dużo optymizmu we mnie. 
Złapałam się ostatnio na tym, że wymyślam za dużo. A to remont kuchni bym zrobiła, a to pokój odmalowała,  łazienkę inną, ładniejszą bym chciała. Laptop by się przydał nowy. I takie tam inne rzeczy. W każdym bądź razie dużo tego było.
Ale jak zdrowie mi się posypało, to się w głowę puknęłam. Bo co mi tak naprawdę jest potrzebne. Oprócz zdrowia NIC.
Bo dwie ręce i dwie nogi mam, to zarobię, i kiedyś tam będzie tak jak chcę. A jak nie, to przecież co się stanie, mamy gdzie mieszkać, gdzie spać, co jeść. A zdrowia niestety kupić się nie da. 
I okazuje się, że oprócz córy mojej, to JA jestem najważniejsza. Bo jestem Jej potrzebna jak nikt inny. I żadne pieniądze nie zrekompensują miłości i obecności mamy.

Kilka miesięcy temu smutna informacja obiegła wszystkie media, Ania Przybylska odeszła...Troje malutkich dzieci, potrzebujących matki zostało bez niej. Zmroziło mnie wtedy, przestraszyłam się, bo okazuje się, że to dotyczy nas wszystkich, celebrytów i żebraków, bogatych i biednych, każdego człowieka. 
To jakby losowanie, przy którym zamykamy oczy, żeby na nas nie wypadło. A wypada niestety bardzo często. I w pewnej chwili brakuje kogoś bliskiego, tak na zawsze...
Gdy jestem u mamy na Roztoczu chodzę zawsze na cmentarz. Uwielbiam ten szum drzew, ten spokój. Wyciszam się, nabieram dystansu.
Oprócz mojego Taty odwiedzam zawsze dwie osoby. Anię i Kasię. 

Ania nie zdążyła zostać matką, pożegnała się z życiem sama, tak jak chciała. Chociaż nigdy nie zrozumiem Jej decyzji szanuję ją. Opowiadam jej o Małej, o tym jak piękny jest świat, albo o tym, że mi źle. Tak jakoś muszę się wygadać. 
Kasia jest a raczej była moją rówieśniczką. Dwoje malutkich dzieci, praca. Po nieudanym związku kolejny piękny, pełen miłości. Zasłabła w pracy. I już się nie obudziła. 
Gdy zatrzymuję się na modlitwie, po prostu nie wierzę. Dlaczego, przecież była tak bardzo potrzebna swoim Maluchom. Ja rocznik '80 jestem tutaj i podziwiam słońce, wiatr, deszcz...i ona rocznik '80 jest gdzieś tam...za daleko. 

Nie ma na co czekać. Czas biegnie nieubłaganie. A ja chcę jak najdłużej widzieć uśmiech mojej córki.
No to się biorę za siebie, dzisiaj nawet na badaniach byłam. Okazuje się, że w tym pięknym macierzyństwie łatwo zapomnieć o sobie samej. To dziecko jest w centrum uwagi, jeszcze po porodzie jakiś czas się trzymamy, bo hormony szaleją, mały szkrab leży obok, cała reszta jest nieważna. 
Zapomniałam o sobie, jak setki innych mam. Zapomniałam o tym, że ode mnie zależy szczęśliwe dzieciństwo mojego dziecka. Wystarczy tylko żebym była... tak przynajmniej z osiemnaście lat, daj Boże dużo więcej...

wtorek, 20 stycznia 2015

Porcelanowa dziewczynka...


Pędziłam na złamanie karku. Moje stare volvo rzęziło niemiłosiernie, znowu odpadł mi tłumik. Nic nie miało w tej chwili znaczenia. Poza jednym. Basia jest w szpitalu. Te słowa usłyszałam przekraczając próg domu. Przed sekundą wróciłam z pracy, pięć minut później znowu byłam w aucie. Musiałam pojechać. Na ten moment była dla mnie wszystkim. Niespełnionym jeszcze wtedy marzeniem o córce. 
Zabrałam kilka rzeczy z mieszkania Basi, utuliłam zapłakaną ciocię i w drogę. 

Wchodziłam do szpitala z ciężkim sercem, nogi miałam jak z waty. Na korytarzach matki z dziećmi, bawiące się, kołyszące i te...płaczące.
Trafiłam. Sala nr 5. Zosia trzymała za rękę bladą jak ścianę Basię. Zobaczyła mnie i posłała jeden z tych swoich rozbrajających uśmiechów. Już wiedziałam, że nie może być źle. Przecież to tylko jelitówka. Mała jednak bardzo źle ją znosiła. Prawie traciła przytomność. 
Kątem oka spojrzałam na salę. Trzy łóżka. Troje dzieci: Basia, mały, może czteroletni chłopczyk wtulający się w mamę, i Ona...
Na samym środku otoczona aparaturą i bliskimi. Przez skórę czułam, że to gorszy przypadek, dużo gorszy...
Dziewczynka na oko trzyletnia, o pięknych rysach anioła, blond loki sięgające do ramion i biała, porcelanowa wręcz twarz. Matka głaskała dziewczynkę po głowie. Wyglądała jak Śpiąca Królewna. 

Gdy wszedł ordynator przestraszyłam się. Tłumaczył skołowanym rodzicom, że z dzieckiem jest coraz gorzej, że czekają na karetkę i przewiozą dziewczynkę do specjalistycznego szpitala, ich możliwości się wyczerpały, nie są w stanie już bardziej jej pomóc. Matka zachowywała się jak w transie, uśmiechała się do córki i gładziła ją po policzku. Powtarzała jak mantrę: przecież ona tylko śpi, tak ładnie śpi. Niech pan doktor zobaczy. Sen ją uleczy. Lekarz nie wytrzymał i wykrzyczał na całą salę, że dziecko umiera, że za późno przyjechali, że trzeba ją natychmiast przewieźć dalej. 
Po tych słowach wyszłam z sali. Nie powinnam była tego słyszeć, to zbyt bolesne. To wiadomość tylko dla rodziców. 
Ocierałam na korytarzy łzy, kiedy zobaczyłam staruszkę. Była skulona w kłębek z rozpaczy, bólu i łez. Usiadłam, zawsze potrafiłam słuchać. Podświadomie wiedziałam, że musi z kimś porozmawiać, bo inaczej sama rozsypie się na kawałki. 

Staruszka zaczęła mówić, nie patrzyła na mnie, jej wzrok wbity był w podłogę. No i dowiedziałam się, co stało się z dziewczynką.
Mała przyjechała z rodzicami do babci na spóźnionego Mikołaja. Dawno się nie widzieli, zajęli się rozmową. Wszyscy pilnowali dziecka, tak im się przynajmniej wydawało. Bo tego, że dziewczynka znalazła leki dziadka nikt nie zauważył. Uważali, wszystko było posprzątane, bo dziecko będzie gościem, bo niebezpiecznie, bo już kiedyś o mały włos się nie poparzyła, ściągając serwetę z gorącą herbatą. 
Leki? zawsze schowane. Ale dziadek wyjął, połknął i po prostu zapomniał odłożyć na miejsce. Były na szafce, wysoko. Mała znalazła się w innym pokoju, nie wiadomo kiedy, przystawiła sobie stołeczek, znalazła tabletki, połknęła dużo...były to leki psychotropowe. 
Staruszka łkała, dziadek podobno zapaści jakiejś dostał, druga córka z nim została, wezwała lekarza. Przyjechali z Małą jak najszybciej się dało. Samochód nie chciał odpalić, sąsiedzi pchali, ale podobno za późno, tak lekarz mówi. A do szpitala 75 km mają, i jeszcze ślizgawica straszna, to jak można szybciej...

Słuchałam i włosy stawały mi dęba. Jak można było dopuścić do takiej sytuacji, że dziecko ma dostęp do leków!!! Bogu dziękowałam za tę Basiną jelitówkę, TYLKO jelitówkę. 
Moja chrzestna córa została wypisana za trzy dni, odwiedzałam ją codziennie, jedynym widocznym śladem przebycia choroby było osłabienie i blada twarzyczka. 
Przeglądając regionalną prasę natknęłam się na krótką wzmiankę o dziecku, które zatruło się lekami. Mimo wysiłków lekarzy nie udało się Małej uratować. Było za późno a leki były za silne...

Od tej chwili minęło parę ładnych lat, a ja nadal mam w pamięci ten dzień. Mała na zawsze pozostanie dla mnie porcelanową dziewczynką, pięknym aniołkiem z loczkami. Straciła życie przez dorosłych. Przez swoich bliskich, którzy powinni ją byli chronić przed każdym złem. Ktoś zostawił leki w dostępnym dla niej miejscu, ktoś inny nie zwrócił uwagi, że dziecko zniknęło. Może ta historia uratuje jakieś dziecko...otworzy oczy rodzicom, dziadkom...bo dziecko jest w stanie zrobić wszystko. Dosłownie. I to w naszych rękach jest jego bezpieczeństwo i życie. 

niedziela, 18 stycznia 2015

Kubuś Puchatek, Kubuś...

Dzisiaj jest Święto :) Niedziela, Dzień Kubusia Puchatka :)
Czytałam książki o tym kochanym Misiu wiele razy. Fanką jestem jego wierną i pozostanę, tym bardziej, że mam teraz Patusię, którą poznam z tym przesympatycznym zwierzakiem jak najszybciej.
Jestem dorosła, wiem. Nawet tak trochę bardziej niż dorosła ;) Nigdy jednak nie chcę zagubić dziecka, które zawsze we mnie pozostanie. Grunt to się nie zatracić w rzeczywistości. Dorosłość jest trudna...
Każdy dzień przynosi nam nowe wyzwania, często problemy niestety. Wiem, że muszę sobie poradzić, jestem mamą, która jest odpowiedzialna za swoje dziecko. Chcę zapewnić jej wszystko co najlepsze. Przede wszystkim jednak chcę, by miała dom pełen miłości, czułości, w którym wszyscy są dla siebie ważni.
Bo to jest istota szczęśliwego dzieciństwa. No i książki...
Książki od dziecka przenoszą mnie w inny świat. Czytając pobudzam swoją wyobraźnię, pozwalam sobie na więcej. Będzie tak jak tylko chcę. Nic mnie nie ogranicza.

Bardzo chcę, aby Maleńka pokochała książki i tego kochanego Misia o małym rozumku, bo wbrew pozorom cytaty z Kubusia Puchatka są bardzo mądre :)

" Jeśli dożyjesz stu lat, to ja chcę żyć sto lat minus jeden dzień, żebym nigdy nie musiał żyć bez Ciebie."


" - Puchatku? 
- Tak Prosiaczku?
- Nic - powiedział Prosiaczek biorąc Puchatka za łapkę.
- Chciałem się tylko upewnić, że jesteś. "


" To nie jest bałagan, tylko bardzo skomplikowany porządek - tłumaczył Puchatek Tygryskowi, który szukał czegoś w szafce."


" - A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś ściskając Misiowi łapkę. - Co wtedy?
  - Nic wielkiego - zapewnił Go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. 
    Kiedy się kogoś kocha to ten ktoś nigdy nie znika, tylko siedzi gdzieś i czeka na Ciebie."


" Wiesz Prosiaczku...miłość jest wtedy...kiedy kogoś lubimy...za bardzo."

Kochajmy więc małego puchatego Misia, to miło zapoznać własne dziecko z kimś, kto też był na nas bardzo ważny w dzieciństwie :) I czytajmy Kochani, bo to właśnie od nas nauczą się tego nasze Pociechy. 

wtorek, 13 stycznia 2015

Nasza kraina

Piękne słońce nas dzisiaj powitało z samego rana. Po wielu dniach deszczu, ciemnych chmur i przerażającego wiatru, który zdmuchnął nam latarnię, był to cudowny widok.
Zero współpracy ze strony mojej córki - zaowocowało to późnym wyjściem z domu. Słońce jednak na nas czekało. Dziękuję słońce :)
Obiecałam Wam spacer po moim kochanym Roztoczu. Więc proszę bardzo :) 
Moja kraina skuta jeszcze lodem, ale bez śniegu...choć garstkę znalazłam ;)
Odkąd Patusia przyszła na ten świat, nie ma spaceru bez karmienia kaczek. Dzisiaj oczywiście rytuał także się odbył. 
Kaczki nakarmione, my zdrowo zmęczone. Patusia wyściskana przez mijających nas znajomych i rodzinę. 
Wniosek ze spaceru jest mało romantyczny. Czas chyba przesiąść się do spacerówki, moje dziecko siedzieć chce i podziwiać. No sami ocenicie, ja podziwiam. Ilekroć jestem...

















poniedziałek, 12 stycznia 2015

Przyjaciółka z dzieciństwa


Była mroźna, śnieżna zima. Zaspy do kolan. Mała dziewczynka siedziała na równie małym stołeczku w cieplutkiej kuchni. Mama gotowała obiad, tata jak zwykle skrobał w drewnie. Znowu pewnie zrobi coś ładnego i mama nie pozwoli mu tego sprzedać :)
Takie dni się pamięta, bo są takie prawdziwe.
I wtedy mama powiedziała to zdanie. Zdanie, które bardzo nie spodobało się małej dziewczynce.
Wracam do pracy...
Nie, nie chciała tego słuchać. Bo z kim będzie się bawić? Z kim będzie liczyć, uczyć się literek, pisać. Do tej pory mama była zawsze, tuż obok.
Małej dziewczynce świat się skończył, bo jak wiadomo bardzo wszystko wyolbrzymiała. Miała niesamowitą wyobraźnię, pamięć, no i zdolności artystyczne. Mikrofon potrafiła zrobić ze wszystkiego. Szczotka do włosów, dezodorant mamy. 
Do tego ta przedsiębiorczość ;) zapraszała wszystkich sąsiadów na swoje występy, występy biletowane;)
czuła się kochana, i kochała wszystkich dookoła. 
Mama wraca do pracy...wszystko się zmieni, odetchnęła głośno, odgarnęła rączką za długą grzywkę i po prostu zapytała.
Co teraz ze mną będzie? 
Rodzice długo się zastanawiali, jak rozwiązać ten problem. Tak, to był problem. Bliskiej rodziny nie mieli obok siebie.
Była tylko ona. Starsza pani, najbliższa sąsiadka. Zgodziła się zaopiekować Małą, choć była już w sile wieku. 
Mała dziewczynka klasnęła w rączki. Bardzo lubiła starszą panią. 
Rodzice odetchnęli z ulgą. Najważniejsze, że dziecko się cieszy, że nie odbiera tego jako kary.
Mała dziewczynka przychodziła do sąsiadki z mamą przez tydzień. I nastał ten dzień. Mama odprowadziła Małą i pojechała do pracy. Płakały obie. Zawsze tak było. 
No i okazało się, że chwile spędzone ze starszą panią są bezcenne.
Jadły pyszne śniadanie, bawiły się rymami. Założyły zeszyty, żeby zapisywać najlepsze rymowanki. Liczyły i karmiły kury, głaskały króliki.  Mała dziewczynka szybko zaczęła nazywać sąsiadkę babcią. I tak babcia Jasia opiekunka, z dnia na dzień stawała się najlepszą przyjaciółką małej dziewczynki. To właśnie jej Mała powierzała swoje najskrytsze sekrety. Żadna uroczystość rodzinna nie mogła odbyć się bez babci Jasi. Mijały lata. Mała dziewczynka poszła do przedszkola. Ale codziennie chociaż na chwilę odwiedzała "swoją" babcię. To była taka prawdziwa przyjaźń. Starszej przemiłej staruszki i dziecka. Ale jak to zwykle bywa wszystko co dobre kiedyś się kończy. Już nie taka mała dziewczynka wiedziała, że babcia Jasia choruje. Coraz częściej odwiedzała ją w szpitalu. Rodzice myśląc, że nie słyszy, mówili że już niedługo... Dziewczynka cieszyła się, to znaczy że niedługo babcia będzie w domu.
No i była...ale nie tak miało wyglądać ich spotkanie. Mama przytuliła mocno Małą mówiąc, że kochana babcia jest w niebie, ale patrzy na nią i zawsze będzie się nią opiekować. I pożegnały się. 
Mała dziewczynka wyrosła. Ale co roku odwiedza grób swojej babci, najlepszej przyjaciółki z dzieciństwa...

Patusia ma dwie babcie. I nawet jedną prababcię. Jak widzę, jaką miłością ją otaczają serce mi rośnie. 
Do tego moja córka ma oczy mojej mamy. Bezcenny skarb rodzinny. 
Niedługo dzień Babci i Dziadka. Nasi kochani rodzice dostaną piękne laurki i życzenia, ale pamiętajmy również o takich "przyszywanych" babciach.
Bo niekoniecznie muszą to być więzy krwi, czasem wystarczy po prostu miłość, żeby zostać najlepszą przyjaciółką jakiejś Małej Dziewczynki...



poniedziałek, 5 stycznia 2015

List do Jurka O.

Tak, 11 stycznia będę z WOŚP! Dlaczego?
Najprościej byłoby napisać, że jestem matką wcześniaka, bo faktycznie tak jest...
i jestem wdzięczna za każdą złotówkę przekazaną na oddziały pediatryczne.
My miałyśmy dużo szczęścia, nasza historia skończyła się dobrze, Maleńka dała radę. Tuż przed kolejnym finałem Orkiestry pojawia się jednak masę opowieści, które mrożą krew w żyłach...
Nie potrafię sobie wyobrazić, co czują rodzice dziecka, które dopiero co rozpoczęło życie, a już musi o nie walczyć z całych sił! Nie potrafię i nie chcę wiedzieć. Myślę, że ten strach pozostanie do końca, nie da się zapomnieć takich chwil.
Widziałam ten strach w oczach matek, te Kruszyny w inkubatorach, i moje serce rozsadzała radość, że mam dziecko przy sobie.

Gdy usłyszałam prawie rok temu, że chcesz odejść zamarłam.
Orkiestra bez Ciebie???
To nie zadziała. Mimo gromady ludzi, którzy współtworzą z Tobą to wielkie dzieło, nie uda się bez Twojego serca, bez corocznej chrypy :)
Dlatego Jurku nie daj się! Polska już tak ma, ściągamy się za nogi na dno, zamiast podać rękę.
Współczuję ludziom, którzy tak rzucają błotem. Każdy, podkreślam KAŻDY z nas prędzej czy później skorzysta ze sprzętu z naklejką WOŚP. I jak się wtedy poczujecie przeciwnicy kochani? Nie pozwolicie się zbadać, nie pozwolicie ratować swojego dziecka???
Łatwo kogoś oceniać, nie znając faktów, łykając wszystkie śmieciowe artykuły. A jak wyglądałyby polskie szpitale, gdyby nie było OWSIAKA? Aż boję się myśleć. W czarnej d.... byśmy byli.
Skoro jest wolność słowa, skoro zdarzają się blogerzy, którzy plują jadem, to ja też będę blogować póki sił mi starczy, w drugą stronę, może mnie nie zjedzą ;)

Patrycja ma pół roku, nie zna Cię Jurku, ale niedługo jej o Tobie opowiem :)
I w niedzielę wrzucimy naszą cegiełkę do kolorowej puszki. Bo w ten sposób ratujemy życie, może swoje i naszych najbliższych. A my MATKI możemy teraz rodzić bezpieczniej, wiedząc, że otrzymamy na oddziale niezbędną pomoc w ratowaniu naszych dzieci.

Pozdrawiamy
Mama Kasia i Patusiowe Szczęście :)

sobota, 3 stycznia 2015

Mamo, Tato...tylko mnie nie zawstydzaj


Odkąd urodziłam córkę mam mętlik w głowie. Co robić, by wychować ją na mądrego, dobrego człowieka, pełnego empatii, zrozumienia i miłości...
W ogromie artykułów i porad rodzicielskich ten wywiad podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody.
Wywiad Jarosława Mikołajewskiego z dr Ewą Woydyłło przeczytałam na wyborczej.pl.
I stała się jasność. W mojej głowie. W moim nowym wcieleniu matki.
Dlaczego nie wpadłam na to sama. Przecież myśląca jestem, na dziecko czekałam latami. Słuchałam tysięcy rozmów młodych matek.

Chodzi o jasny przekaz - "po pierwsze nie zawstydzaj".
Niestety, ale często zdarza nam się zawstydzać, ośmieszać swoje dzieci.
I notorycznie porównujemy. No i straszymy. Od małego. 
Pozornie nic nie znaczące zwroty, rzucone bezmyślnie w eter:
- jak będziesz niegrzeczna to oddam cię babci
- a Zosia w twoim wieku to już umiała tańczyć
- jak nie będziesz jeść to wcale nie urośniesz
- jak nie będziesz miała samych piątek, to do niczego w życiu nie dojdziesz
- znowu wylałaś wodę, ale niezdara z ciebie
- masz dwie lewe ręce
- ty nawet myśleć nie potrafisz
- taki duży i jeszcze pieluchę nosisz ???
- śmierdzi od ciebie, dlaczego zrobiłeś kupę?
- oj a Borys to ma dużo lepsze stopnie od ciebie
- jesteś tylko dziewczynką a chłopak to chłopak...

To tylko kilka zasłyszanych przeze mnie złotych myśli dorosłych.
Dopiero przestroga pani Ewy Woydyłło uświadomiła mi, że wszystkie te piekielne zdania zostają...zostają w głowie naszych milusińskich, na podstawie tego jak traktujemy nasze dziecko kształtuje się jego charakter. A my rodzice wymagamy coraz więcej...bo przecież chcemy pochwalić się mądrym dzieckiem, szóstkami w szkole, wygraną olimpiadą, zapisujemy na tysiące zajęć pozalekcyjnych, bo przecież dzieci koleżanki chodzą. 
Taka sytuacja - wracam z pracy, zmęczona, padnięta po prostu, nerwowo było, w domu czeka na mnie jeszcze masę obowiązków, na angielski po południu trzeba iść, a wieczorem to aerobik, bo wszystkie koleżanki chodzą...a tak naprawdę marzę tylko o tym, żeby odpocząć, pobawić się z dzieckiem, wziąć gorącą kąpiel i napić się kakao przy kominku, tylko że ja jestem dorosła. Ile wytrzyma dziecko???

Inna sprawa a jakże ważna poruszona w w/w wywiadzie -
"bardziej niż dziecko któremu niczego nie wolno, krzywdzimy dziecko, któremu wolno wszystko".
Tak właśnie zostałam wychowana, z jasno wyznaczonymi granicami. Czasem nie było miło, płakałam, bo chciałam czegoś i już ! Ale dzisiaj jestem wdzięczna swoim rodzicom za tę lekcję.
Niestety widzę, co robią dzieci, którym wolno było wszystko.
Dzisiaj są to dzieci, z którymi dorośli już sobie nie radzą. Spuszczają wzrok i zmieniają temat, bo i chwalić się nie ma czym.
To rodzicielska porażka, za którą jesteśmy odpowiedzialni przede wszystkim my -  rodzice. Wina często spada na dziecko, ale pomyślmy logicznie.
Czy gdybyś zmalowała/zmalował coś, a po fakcie nie byłoby żadnej kary, pogadanki, rozmowy, że tak robić nie wolno, to nie korciłoby cię, żeby spróbować jeszcze raz...? ja przyznaję się bez bicia, że bym spróbowała. Skoro nikt mi nic nie powie, a jeszcze ochroni mnie przed uwagami rodziny - nie zwracajcie mu uwagi bo źle to znosi - dlaczego nie ;)

Wstrząsnęła mną informacja o parze nastolatków, którzy z zimną krwią zamordowali rodziców chłopaka. Co takiego muszą mieć w głowie, żeby planować zabójstwo!!!!!!!! 
I przypominam sobie inne zasłyszane historie. Jak wnuczek zabił babcię, bo myślał, że ma siedem żyć, tak jak w grze...syn zabija matkę bo odłączyła internet w domu, itp. Co zrobić, żeby nie dochodziło do takich sytuacji...Kiedy ma nam się zapalić czerwona lampka? Jak pomóc naszym pociechom, przecież w ich świecie błahostka urasta do problemu bez rozwiązania. Sami przez to przechodziliśmy, ale w perspektywie mijającego czasu dzisiaj wszystko wygląda inaczej. 
Czy to świat się tak zmienił, czy to my się tak zmieniliśmy.

"Jacy wspaniali ludzie wyrośli w pokoleniu, kiedy panowały najprostsze zasady: będę podawać do chwili, kiedy sam będziesz umiał wyciągnąć rączkę, będę karmić, aż sam będziesz umiał sprzedawać gazety albo pracować u szewca."
Tak było kiedyś, dawne czasy nie wrócą, ale mamy wpływ na to, jak potoczy się życie naszych dzieci. Ja wiem co zrobię, po prostu będę...Bo nic tak nie jest potrzebne mojemu dziecku, jak moje wsparcie na każdym etapie jej rozwoju, w każdej sferze życia.




piątek, 2 stycznia 2015

" Trzeźwi " rodzice

Nie lubimy świąt, to znaczy ja Emilka i mój starszy brat Karol. 
Mam cztery latka, Karol prawie sześć.
Ogólnie to fajnie mamy, mama powtarza, że jest gdzie mieszkać, głodować raczej nie głodujemy, bo w przedszkolu zapisali nas na jakieś takie darmowe obiady, dlatego uwielbiamy tam chodzić. Nawet jak byłam trochę chora ostatnio to i tak mama mnie zaprowadziła, żeby się jedzenie nie zmarnowało.
Dzieci opowiadają nam o świętach same dobre rzeczy, że prezenty, że mama nie krzyczy tylko piecze ciasta, że tata kupuje choinkę i razem ją ubierają, że przychodzą goście i wszyscy śpiewają kolędy. Ale to bujdy są i tyle. Bo ja już przecież wiem jak wyglądają święta.
Choinkę mamy, ale jak tata ją przyniósł to bardzo krzyczał, chyba był zmęczony po pracy, Karol mówił, że był pijany. Nie lubię tego słowa, i jeszcze słowa wódka.
Drzewko ubraliśmy dopiero za dwa dni, jak tata już się uspokoił. Mama mówi, żeby schodzić mu z drogi jak krzyczy. Więc chowamy się z Karolem, najlepiej jest pod łóżkiem albo w szafie. I czekamy. Rodzice się kłócą. Po jakimś czasie przestają, czasem mama oberwie od taty, ale zawsze mówi, że to przez przypadek.
Najgorzej jest jak przychodzą goście, bo wtedy mama też pije. I wtedy też krzyczy i czasem bije...nikt nas wtedy już nie obroni. Karol kiedyś schował mnie za zasłonę i kazał mi się nie ruszać, słyszałam jak za mnie oberwał, bo nie posprzątałam klocków i tata się potknął...
W święta przychodzi dużo gości i dlatego nie lubimy świąt. Na początku jest nawet miło. W tym roku siedziałam u taty na kolanach, jak ja lubię jak on mnie przytula. Po kilku godzinach dorośli mówili coraz głośniej, tata z wujkiem Zbyszkiem siłowali się na rękę, a ja z Karolem zbieraliśmy puste butelki. Ale przyszła pani Zosia, sąsiadka z naszej klatki, koleżanka mamy z pracy. No i się pokłócili, nie wiedzieliśmy o co. No i tata wstał, a że był zmęczony to przewrócił stół. Huk był ogromny. Karol chwycił mnie za rękę i pobiegliśmy do drugiego pokoju się schować. Bardzo płakałam, po prostu się przestraszyłam. Bo jak u nas jest głośno to czasem sąsiedzi dzwonią na policję, i Karol mówił, że nas mogą zabrać do jakiegoś ośrodka. A ja nie chcę nigdzie iść!!! Ja kocham swoich rodziców i Karola też bardzo kocham. I obiecuję że będę grzeczna, żeby nie denerwować rodziców.
W Sylwestra miała być zabawa, bo miał przyjść Piotruś i Sabinka, dzieci z osiedla. Ale znowu nie wyszło, bo rodzice pili od rana i była ogromna awantura. Karol otworzył drzwi i mnie zabrał na dwór. Ale było bardzo zimno, a do domu baliśmy się wracać. Zobaczyła nas wtedy taka fajna pani, co ma małe dziecko, wracała ze spaceru i usłyszała jak płaczę. 
I zabrała nas do siebie. Powiedziała, że możemy u niej zostać do Nowego Roku, bo do domu na razie nie wrócimy. Tatuś podobno coś zrobił mamie, i ona jest w szpitalu a tatę zabrała policja. Po Nowym Roku chyba pojedziemy do babci ale to bardzo daleko. Nikt nam nie mówi co z mamą, dzieci się z nas śmieją na osiedlu, Karol mówi, że to wszystko przez tą wódkę...

Czy zdajecie sobie sprawę, ile dzieci przeżywa takie chwile? Często obok, blisko nas. Czy MY dorośli potrafimy w porę zareagować? Często to właśnie od nas zależy jak będzie wyglądało dzieciństwo tych Maluchów. Nie odwracajmy się od nich, dzieci nie są w stanie same się obronić. Jak dużo jeszcze musi się wydarzyć, żeby czuły się bezpiecznie...