.

.

środa, 22 kwietnia 2015

Reklama, reklama ;)



Odkąd moje dziecię pojawiło się na świecie świat mój całkowicie się zmienił. Nabrał barw i świeżości. To taka szóstka w lotto. 
Dzisiaj jednak nie o tym mowa. Bo odkąd Pysia zwróciła uwagę na telewizor (niestety bardzo szybko), innego znaczenia nabrało dla mnie słowo "reklama".

Tak, wiem, złą matką jestem, bo pozwalam oglądać telewizję od najmłodszych lat a raczej miesięcy.
Są to jednak krótkie chwile, bo zwrócić uwagę mojej córki nie jest tak łatwo.

Maleńka zwraca uwagę tylko i wyłącznie na dźwięki i obrazy. Ma w dalekim poważaniu wielkie budżety, konkurencyjność, czy też to, jaka gwiazda śpiewa daną piosenkę. 

Poniżej nasza lista - czyli zachwycone dziecko piszczy ;)

Serialowe nuty.

I tak na pierwszym miejscu bezapelacyjnie znajduje się piosenka serialowa rozpoczynająca "Barwy szczęścia". Dziecka po prostu nie ma ;) Świat nie istnieje a lejące się przed sekundą łzy, znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Do tego pojawiają się uśmiechy i dźwięki radości. 

Drugie miejsce "Na dobre i na złe". 

Na trzecim, "Pierwsza miłość". Głowa odwraca się gdziekolwiek w danej chwili jest ;)

Poza podium "M jak miłość", "Rodzinka.pl" wcale nie jest fajna nad czym ubolewam, bo ja bardzo lubię oglądać :) 

Magia reklamy.

Pierwsze miejsce Śmiejżelki - mlekosmyki - mam wrażenie, że jakby Patrycja dorwała te śpiewające żelki, to przytulałaby je bez przerwy. Aż by im oczy z orbit wyszły od tego kochającego uścisku ;)

Drugie miejsce reklama telefonu nokia - jednak tutaj magiczne działanie ma muzyka. Moje dziecko po prostu lubi ostre mocne dźwięki.

Nad trzecim miejscem to się poważnie zastanawiam. Mleko Nestle Nan Pro (bo jest dzidziuś) i mini - ratka (tańcząca kolorowa Pani). Myślę, że ogłosimy tu remis.

Wiecie, uważam, że dzieci to eksperci w sprawach reklamy i tzw. dżingla. Ocena jest jednoznaczna, szczera i z pewnością bez przekupstwa. Albo Mała zwróci uwagę albo nie. Po prostu. Nie ma namawiania, zastanawiania się.
Bo czy znacie bardziej szczerego recenzenta niż dziecko?

Tak troszkę zaczynam obawiać się tej szczerości, na szczęście Córa moja jeszcze nie mówi, na razie nie usłyszę, że gruba jestem, albo stara ;)

Jednak nastąpi to w niedługim czasie. Jest jednak jeszcze jedna najprawdziwsza prawda - każda mama jest dla swojego dziecka najpiękniejsza, i już!!! To i ja będę ;)

Ps. Post zawiera lokowanie produktu, i to nie jednego ;) 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Drżenie...


Pewnie też tak macie. Jesteście przecież Matkami. Nie jest ważne czy zdarzy się to na początku życia dziecka czy kilka miesięcy później. Drżenie. Łomotanie serca. Szaleństwo.
Nadchodzi ten dzień a zazwyczaj wieczór. Gorączka.

Spodziewałam się tej gadziny przebiegłej. Wiedziałam, że przybędzie, by zszarpać mi wszystkie nerwy.
W środku nocy wyrwała moje dziecko ze snu i kazała Jej piszczeć, kaszleć i ksztusić się katarem...Słowo daję nie wiedziałam co się dzieje. Do rana walczyłyśmy z zapchanym nosem, Patusia spała na siedząco w moich objęciach. Szansy na pozycję poziomą nie było.
Gadzina czaiła się tuż za poduszką, by zaatakować po południowej drzemce powoli powoli nabierając rozpędu.

Odkąd urodziłam Maleńką bardzo bałam się tego widoku. Chorego, lecącego z rąk dziecka. Mojego dziecka.
Tak, jestem słaba, cienka, miękka czy jak to tam nazwiecie. No cóż. Właśnie taka jestem. Wobec choroby i wysokiej gorączki czuję się bezsilna. Ja matka, jestem jak żaglowiec we mgle. Poruszam się po omacku, starając się pomóc. Choć troszkę ulżyć.

Gadzina jednak zadomowiła się na dobre. Nie odpuszczała nawet po podaniu leków. A przecież na reklamie wygląda to tak prosto i słodko. Mały króliczek łyka różowy syrop i już. Śmieje się i zasypia spokojnie. 
No może mój króliczek jest inny. Samo wlanie syropu do buzi graniczyło z cudem. Ośpiewałam się miliard piosenek, tych znanych i tych wymyślonych przed chwilą. 
A tu przecież konkretną dawkę trzeba przyjąć. 

I nos zapchany. Przecież nigdy nie było problemu. Maleńka od zawsze pozwalała sobie wydmuchiwać nos. Aż do teraz kiedy było to po prostu niezbędne. Nie i już. 
Wytrzaskała mnie po łapach. Szansy na zbliżenie aspiratora do twarzy brak...

Rano matka z obłędem w oczach pędzi do lekarza, bo babcia uprosiła wizytę a numerków przecież brak. No i to nie nasz lekarz. 
Badanie graniczące z cudem, bo jak zobaczyć gardło jak się zbliżać do buźki nie wolno.
Recepta wypisana, biegiem do apteki. I ta rozpacz gdzieś tam głęboko, jakby w pobliżu serca. No bo jak ja te leki podam, jak przecież do pysia nie można się zbliżyć...
Walka z własnym dzieckiem. 

No i obrywam w domu, że Mała płacze, piszczy wręcz. Przecież ja jej krzywdę robię. Ale chętnych do wyczyszczenia nosa i podania leków brak. 
To ja będę ta zła. To ja będę się mojemu Szczęściu Największemu kojarzyła jako koszmarna baba wciskająca okropne syropki i krople do nosa. Cóż, niech będzie i tak. 
Jak mam jej wytłumaczyć, że chcę Jej po prostu pomóc. Że lepiej będzie oddychać. 

Inhalacje robimy razem. Bo maski nie da rady założyć i już. Więc oddycham razem z Maleńką. Żeby tylko się udało. Chociaż kilka minut. Chwilkę. 
Wieczorem nosimy się do 2.40. To znaczy ja noszę Patusię, nie odwrotnie. I znowu śpiewam. Wszystkie hity z mojego dzieciństwa już sobie przypomniałam. 
Szczęście zasypia w moich ramionach. Patrzę na Nią z czułością. Dumna z siebie, że się udało te leki wcisnąć i nos choć trochę odciągnąć. 

Jeszcze tylko kilka dni walki, i przejdzie. Musi przejść. Bo przecież to TYLKO katar i oskrzela. Tylko...i oby nigdy nic więcej...


piątek, 10 kwietnia 2015

Powrót



Tak. Długo mnie nie było tu z Wami. Nie pisałam. Ograniczyłam się tylko do krótkich notatek na fb. Pytacie co się stało. Dlaczego zniknęłam.

Poza prozaicznym zdaniem, że się nie wyrabiam na zakrętach, prawda jest okrutna. nie miałam sprzętu... a pisanie na telefonie tekstów dłuższych niż kilka zdań to mordęga.

Ale już wracam. Pełna energii i wigoru ( witaminy na wiosnę) ;)
Pewnie masę tematów mi uciekło. Bo głupia byłam i nie zapisywałam choćby w kajecie malutkim.

Sprzęcior wybrany i kupiony. A co !!! Raz w życiu kończy się 35 lat. Bo dla tych co wiedzą to urodziny miałam w marcu. Dokładnie 13-go :) I nie, że pechowa trzynastka czy coś. Wierzę, że to moja data i nie mogłam urodzić się żadnego innego dnia.

Zaraz opowiem Wam dlaczego.
13-go marca są imieniny Krystyny i Bożeny. Od lat. Krystyna to moja Mama. Bożena - ukochana siostra. Do tego urodziłam się ja a 18 lat wcześniej Bożenka właśnie. Taki prezent imieninowy dla Mamy naszej. Siostra szampana popijała wkraczając w dorosłość a tu taki  mały szkrab się pojawił i musiała też pić za mnie ;)

Jakie było moje zdziwienie kiedy to sprawdzałam imieniny Patrycji w kalendarzu. Czytam i czytam i oczom nie wierzę. Spośród kilku dat widziałam już tylko jedną. 13-go marca :) No przecież nie wiedziałam, nie ja wybierałam imię. I dla wszystkich - to nie było ukartowane ;)
Gdy siostrze powiedziałam ta od razu stwierdziła, że Maleńka musi z nami. Żaden tam sierpień, musi być marzec.

Jeszcze jedna data bardzo mi się podoba. Wpisana w książeczkę ciążową. 25 lipiec- to właśnie tego dnia Patusia powinna przyjść na świat. I tego też dnia urodził się syn siostry mojej. No czyż to nie przeznaczenie?

Z racji komplikacji i natychmiastowego cesarskiego cięcia data się zmieniła. Ale w książeczce została i już!

Tą moją córkę to sobie wymodliłam 13-go marca właśnie w dniu 33 urodzin. Jeśli nie pamiętacie nastąpił tego dnia wybór Papieża. Gdy zobaczyłam biały dym unoszący się nad placem Świętego Piotra na głos powiedziałam, że ten rok będzie dla mnie przełomowy.
Przecież musi być. 13-ty, 33 lata, 2013 rok.

I pomyślałam o tej małej Kruszynce o której marzyłam od lat...


Zdjęcie na desce - dobrusiowo.blogspot.com      Polecam!!!!!!!