.

.

środa, 2 grudnia 2015

I nastał grudzień


I nastał grudzień. Kolejny grudzień w moim życiu. Białe płatki śniegu spadają na parapet. Czekam na śnieg. Dużo śniegu. Nie mogę się doczekać reakcji mojego dziecka na ten biały puch. Poprzednia zima minęła pod znakiem gondoli. Patrycja była maleńka. Z pewnością nic nie pamięta
W tym roku chcę zabrać Ją na sanki. Bo wiecie. Jeśli w Polsce będzie prawdziwa zima, to na Roztoczu będzie podwójna. Zawsze tak jest. Dlatego kocham to moje miejsce na ziemi.

Listopad dał mi się ostro we znaki. 
Ciągłe wizyty u lekarza czy raczej lekarzy. Nieoczekiwany pobyt w szpitalu. Długa rekonwalescencja. W tym wszystkim moja Kruszynka została bez mamy z dnia na dzień. Wiedziałam, że to się na Niej odbije. Nie sądziłam jednak, że tak bardzo. Po prostu nie śpimy. Ja przytulam,opowiadam bajki. Patrycja płacze. A raczej piszczy. Nie chcę wiedzieć co myślą sąsiedzi. Jak stanie w drzwiach opieka to pewnie się dowiem.

Aktualny ciężar dla mnie to szklanka wody, co za tym idzie nie mogę wziąć na ręce mojego szczęścia. Serce mi pęka jak biegnie za mną i wtula się w moje nogi wyciągając rączki. Na razie trenujemy wciąganie na kolana. Babcia z Tatą biorą na przemian urlop by z nami być. Czuję się taka nieporadna. Chcę zająć się własnym dzieckiem, czekałam na Nią całe życie.

Ostatnio przeczytałam pewne zdanie, żeby nic nie planować, bo życie i tak nas zaskoczy czy tego chcemy czy nie. To ja już nic nie planuję. Od zawsze moje plany biorą w łeb. Od najmniejszych rzeczy po te największe. Od zawsze chciałam wziąć ślub kościelny, jeden jedyny raz na wieki. Mieć gromadkę dzieci. No może przesadziłam z tą gromadką, powiedzmy dwoje. Dom, w którym ciepło będzie się czuło od pierwszego kroku.

No i zaplanowałam. Rozwód mam już za sobą. Nieplanowany. Zaczynam budować swoje życie od nowa. Ale już nie wbijam się w ramy. Chcę być przede wszystkim zdrowa, choć trochę szczęśliwa. I zapewnić Patrycji ciepły szczęśliwy dom. Tak po prostu. Niby tak niewiele a tak dużo. Dla mnie dużo...

Życie pisze nam różne scenariusze jednak czasem potrzeba konkretnych decyzji. Zmieniamy się. Zmienia nas otoczenie, praca, problemy, stres. Nie ma możliwości, żebyśmy zostali tymi samymi ludźmi co lata temu. Świat podlega ewolucji. My też. Każdego dnia. 

Ale wiecie co? Trzymam kciuki. Za siebie trzymam. Taka ze mnie egoistka. A jutro chcę obudzić się zdrowa i na kolejnej wizycie u profesora usłyszeć, że mogę wracać do pracy. Bo jak się tak leży to boli dużo więcej. Słowo.

To ja już chcę przytulić moje biurko i pić czystek. Bo w domu się jakoś nie składa. Aha. I pokrzywę.
No i fajnie Święta bym chciała spędzić. Bez większych planów, obowiązków. Tak po prostu, wśród bliskich mi osób. Czego i Wam wszystkim życzę...

wtorek, 24 listopada 2015

Lepiej wiedzieć wcześniej...


Nikt mi nie powie, że siedzenie w domu na zwolnieniu lekarskim to frajda. Mam serdecznie dosyć tego nic nie robienia, tej zależności od drugiego człowieka. Dostałam dwa tygodnie na dojście do siebie. Na razie, jak to powiedział profesor. Bo tego, że ból ustanie już nikt mi nie obiecał. Istnieje więc możliwość powtórki za dwa tygodnie i kolejnej przerwy w życiorysie. 
Nie było mnie prawie tydzień. Tydzień bez dziecka...

I właśnie ten tydzień bez Mamy bardzo odbił się na Maleńkiej. Nie chce jeść, śpi niespokojnie, budzi się z potwornym płaczem, by usnąć wtulona w moich ramionach.
Niestety nie mogę Jej wziąć na ręce a wytłumaczyć tego takiemu małemu dziecku nie potrafię.
Jestem więźniem we własnym domu. Patrycja nie spuszcza ze mnie wzroku, gdy w drzwi wkracza babcia Marysia, Pati biegnie do mnie i po prostu mnie pilnuje. Bo już raz wyszłam, gdy przyszła do niej babcia ... i nie wróciłam.
Pokazywała drzwi i ze łzami w oczach wołała Mamo...
Wiem, że zrobię wszystko żeby ta sytuacja się nie powtórzyła. Bo tydzień jakoś bez siebie wytrzymamy, jednak gdybym przegapiła pewne symptomy to rozstanie mogłoby być znacznie dłuższe.

Kochane Mamy, mam do Was serdeczną prośbę, badajcie swoje zdrowie, morfologia co pół roku, USG jamy brzusznej gdy czujemy się niepewnie, cytologia raz w roku, USG piersi. No i koniecznie USG dopochwowe. I to u dobrego lekarza, gdzie można sprawdzić przepływy w naszych kochanych przydatkach. Bo po porodzie, czy to naturalnym, czy cc, różne rzeczy się z nami dzieją, o których pojęcia nie miałam. I pewnie chodziłabym tak jeszcze latami, leczona ciągle antybiotykami na przeróżne choroby tylko nie na to co trzeba...

Nie muszę Wam chyba tłumaczyć, jak żyje się z bólem od miesięcy, bieganie od lekarza do lekarza, silne leki, jedyny plus to chyba taki że schudłam ;)
Ale wolałabym ważyć te 7 kg więcej i być zdrowa, napić się wina wieczorem i wziąć gorącą kąpiel w wannie.
Na początku jeszcze mówiłam, że mnie boli, z czasem przestałam, tylko zagryzałam zęby, bo gdy coś jest przewlekłe, to inni też już się przyzwyczajają, przecież dajesz radę chociaż boli, więc może troszkę przesadzasz z wielkością problemu. 

W szpitalu pierwsze co dostałam to oczywiście antybiotyk, który po dobie został zmieniony na silniejszy... stan mojego żołądka i jelit - lepiej nie mówić. Wiem, że czeka mnie wielomiesięczna terapia, aby się oczyścić z tej chemii. Na szczęście ktoś tam na górze nade mną czuwa i trafiłam na ludzi, którzy znaleźli problem. Teraz potrzebuję tylko czasu, ewentualnie powtórki zabiegu za jakiś czas. Ale już się nie boję. Bo wiem, że będzie dobrze. Tylko lepiej. I lepiej.

Nie wiem, czy uda mi się odbudować moje zdrowie zmarnowane przez nietrafione diagnozy, ale będę się starać. Bo nie ma nic ważniejszego na świecie. Zdrowie moje i moich najbliższych to skarb największy, którego będę chronić z całych sił.
I jeszcze raz Was proszę, badajcie się. Bo najgorsza prawda jest lepsza niż niewiedza. Bo możemy działać i walczyć z całych sił. Dla siebie. Dla naszych dzieci. Dla naszych mężczyzn...

wtorek, 17 listopada 2015

Ta tęsknota...



Jest wtorek, za oknem świeci piękne słońce. Patrzę na tętniące życiem miasto. I dopada mnie tęsknota... Biegam z badania na badanie, lekarze wymyślają coraz to nowe teorie. A ja tak po ludzku mam dość. Chcę do domu. Do mojego dziecka. Do tego ciepłego ciałka, do tych oplatających mnie rączek. Do tego uśmiechu najpiękniejszego na świecie, do tych oczek niebieskich jak lazur. Chcę wrócić zdrowa, bez ciągłego myślenia o bólu. Bo jestem jak nikt potrzebna mojej córce. 

Patrzę na mamy, które walczą o swoje maleństwa, o każdy dzień, miesiąc.  I zdałam sobie sprawę, że ja tak naprawdę też walczę o Nią. Bo Patrycja potrzebuje zdrowej, uśmiechniętej mamy. Bo potrzebuje mnie całej,  żeby być szczęśliwym dzieckiem. Bez trosk. Bez smutku.  Bez łez...

Z dnia na dzień jest mi coraz trudniej. To nasze najdłuższe jak do tej pory rozstanie. I choć wiem, że tata Ją kocha nad życie, babcie pomagają, dziadek nosi na rękach,  i krzywda Jej się żadna nie dzieje...to chcę wrócić,  jak najszybciej się da.

Czekam z niecierpliwością na wyniki. Mimo wszystko wierzę w naszych lekarzy, no kochany profesor z pewnością mi pomoże 😊 nie lubię jednak tego uczucia paniki. Wczoraj na badaniu rezonansem magnetycznym byłam o włos od ucieczki. Nienawidzę małych pomieszczeń a co dopiero taka tuba. Zamknęłam oczy i wyobrażałam sobie, że jestem na techno disco czy coś tam podobnego. Huk w każdym razie i bit podobny. 

Unikam szpitali, jestem ogromną panikarą. Najchętniej wyszłabym sobie po cichutku, nie zauważona. Gdybym tylko dała radę. 
Nie chcę myśleć negatywnie, przecież uśmiech i optymizm już nie jedną osobę postawiły na nogi. Głowa do góry Kasiula, mówię sobie. Jeszcze chwila, jeszcze kilka dni i będzie dobrze.  Przecież w końcu musi być. 

I wrócę do ciepłego domu, przepełnionego śmiechem mojego dziecka. Napiję się gorącej herbaty, zamknę oczy i przeszłość będzie tylko złym snem, który mam nadzieję, już nigdy nie wróci...

poniedziałek, 16 listopada 2015

A kiedy stracisz dziecko...



Oddział ginekologii w Lublinie. Co chwilę słyszę płacz nowo narodzonych maluchów.
###
Obok mnie na sali leżą młode kobiety, którym odgłos dziecka przeszywa serca.
Ania i Iza. 26 i 29 lat. To nic, że młodsze, dogadujemy się świetnie. W sumie znamy się dwa dni. A jakby dwa lata. Szpital to jednak specyficzne miejsce na przyjaźń... z godziny na godzinę robi się coraz trudniej mimo że staramy się nie myśleć, dlaczego tu jesteśmy.
###
Zabieg Izy trwa chwilę, gdy ją zabierają ściskam mocno Jej dłoń. Tylko tyle mogę. Czekamy z niecierpliwością aż wróci na salę. Sama. Bez dziecka.
Następna w kolejce jest Ania. Młoda piękna kobieta, która czekała na swoje pierwsze Maleństwo. Niestety scenariusz jest ten sam. Staram się z całych sił po prostu być.
Nie omijam tematu, płyną łzy ale tak trzeba. Trzeba swoje wykrzyczeć, wypłakać. 
Leżymy sobie właśnie w swoich łóżkach. I nie byłoby w tym nic dziwnego,  gdyby razem z nami nie było Basi.
###
Basia walczy po raz 5. Tym razem czwarty miesiąc. 
I tak się właśnie zastanawiam,  jak muszą się czuć razem, na jednej sali. Dziewczyny, które straciły swoje dzieci patrzą na uśmiechniętą przyszłą mamę, która gładzi z czułością swój brzuch.
Basia przeżywa mimo wszystko dramat dziewczyn. I pewnie tysiąc myśli krąży w Jej głowie. Czy tym razem się uda...?
I ja się pytam, gdzie tu sens, gdzie logika. Na jednej sali kobiety w ciąży i te, które właśnie ciążę straciły. 
Przejeżdżające ciągle obok sali wózki z maluchami, które płaczą lub radośnie kwilą. 
Dzięki Bogu mnie samej ten dramat nie dotyczy, nie jestem po żadnej ze stron. Jednak nie mogę pozostać obojętna bo jestem tuż obok. 
Kiedy to się zmieni, nie mam pojęcia. Z wiadomości na ten temat wiem, że sprawa dotyczy min. 95% polskich szpitali. I choć wiem, że ciągle brak miejsc, że pacjentek masa, to jednak uważam, że wystarczy czasem trochę chęci i ludzkiego współczucia aby tę sytuację zmienić...
To mówiłam ja - pacjentka ginekologii.  Po prostu mama...

niedziela, 1 listopada 2015

Rok z Patusiowym Szczęściem :)


Kochani, właśnie minął rok odkąd z drżącym sercem napisałam pierwsze słowa na blogu... Rok moich historii i przemyśleń przelewanych na ekran komputera. Bardzo tego potrzebowałam, blog to taki mój psycholog, prawie psychiatra ;) koiłam tu swoje lęki i demony, ale również iskry szczęścia.
Wiele razy zastanawiałam się nad istnieniem Patusiowego Szczęścia, tak mało czasu zostaje mi dla bliskich. Nawet w tej chwili Patusia bawi się klockami i co chwilę kasuje kawałek tekstu...
Wczoraj pędziłam do niej jak erka na sygnale. Dostałam sygnał od babci, że z maleńką coś się dzieje. Uwierzcie mi, ziemia mi się usuwa z pod nóg gdy Patrycja jest chora. Nie wiem, czy to przewrażliwienie, czy po prostu wielka potrzeba chronienia kogoś najważniejszego w życiu.
Gorączka ... i obawa czy nie skończy się podobnie jak ostatnio, czyli w szpitalu.
Dzięki Bogu na miejsce przede mną dojechała Patusiowa Chrzestna Mama. Dziękujemy!!! W nocy 39,5 stopni, plucie syropem, płacz itd.
Rankiem zostawiłam śpiącą Gwiazdę i popędziłam do pracy, bo w sobotę też czasem pracuję.
Gorączka pojawia się i znika więc czekamy na rozwój gada siedzącego w środku. Obiecałam Patusi, że jutro razem pójdziemy na grób dziadka. Wizyty rok temu nie pamięta... a tak jeszcze nie wiemy jak będzie.
Wróciłam zmarznięta z cmentarza i piszę tych parę słów do was. szybki gorący prysznic, aromatyczna herbata...
###
Jest godzina 23, kończę post pisząc na tablecie. Laptop padł. A ja razem z nim 😉Leżę sobie z ręcznikiem na głowie, obok mnie śpi smacznie Patusia. Oddycha miarowo i chyba śni jej się coś dobrego, bo uśmiecha  się przez sen... Nie wiem jak to możliwe,  że takie maleńkie dziecko zajmuje 3/4 duuuużego łóżka. Na stoliku obok cała apteka. Termometr, krople do nosa, nurofen i lipomal. No i najważniejszy lek. Czopki przeciw gorączce. Bo wiecie, mamy ogromny problem z podaniem leków w płynie gdy jest już tak naprawdę źle. Tzn. ja mama mam problem z ich podaniem a Patusia nie potrafi przełknąć... Po wczorajszej próbie podania lepiło się wszystko w mojej torebce, którą się bawiła. Dobrze, że karta kredytowa jest cała 😨
Kochani, dziękuję Wam za ten rok. Za to, że jesteście z nami, za wszystkie wiadomości, za każdy dowód sympatii, za to że nas czytacie.
Bo tak naprawdę to dla Was istnieje Patusiowe Szczęście!!! Razem więc zdmuchnijmy pierwszą świeczkę na blogowym torcie 🎂 Sto lat sobie odśpiewam ale po cichutku, niech Gwiazda śpi. Trzymajcie kciuki za moje zdrowie, bardzo WAS o to proszę... Zaczynamy nowy etap w życiu bloga, od jutra rozpoczynamy drugi rok blogowania 👍 Dobranoc. Ciiii. ....

poniedziałek, 28 września 2015

Kolorowy październik

Za chwilę październik...Kolorowe liście kołyszą się na wietrze. W trawie błyszczą pięknie kasztany. Często pada deszcz i zrobiło się chłodno. Korzystam z wolnego od pracy dnia upaprana zupką w kolorze pomarańczowym...I zastanawiam się jak mogłam żyć wczesniej... bez dziecka.
Jak mogłam bez Niej oddychać, planować przyszłość, tańczyć, bawić się do rana...

Wiem doskonale jak zmieniło się moje życie, tak jakoś o 180 stopni. Każda chwila jest inna, mieni się tysiącem barw. Nie zawsze jest różowo, z pewnością jednak nie jest szaro i nijako...
Tak, kocham Ją nad życie. Jest moim powietrzem, motorem, który napędza mnie do działania. To dla Niej wszystko zmieniam na lepsze. Rozwijam właśnie swoje skrzydła na każdej płaszczyźnie swojego życia. Nie boję się dalszych zmian, bo tych dużo przede mną.

Pytacie w mailach ( za wszystkie wiadomości bardzo bardzo dziękuję ) jak sobie radzimy po powrocie do pracy.
Otóż lekko nie jest, tęsknię okropnie w każdej sekundzie, jednak wiem, że Maleńka jest pod najlepszą opieką jaką mogłam Jej zapewnić. Zostaje z Babcią, a wiadomo od dawna, że babcia to wielki skarb.
Widzę jak się bawią, zaśmiewają się do łez, piszą po małych rączkach długopisem i jak urządzają bębenkowe granie z garnków w zmywarce ;) 

Tak szczerze mówiąc myślałam, że ten mój powrót przeżyję strasznie i będzie to ogromna trauma. Z drugiej strony krzyczała druga ja. Taka w dobrze skrojonej spódnicy z nienagannym makijażem, z ułożonymi włosami, kompetentna i lubiana przez klientów. Brakowało mi tej adrenaliny. I tego błysku w oku spełnionej zawodowo kobiety. Choć w tej materii nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. 

Wracam z uśmiechem na twarzy pędząc moim autkiem do Szczęścia Ogromnego. Pati piszczy w niebogłosy, biegnie na tych swoich nóżkach prosto w moje ramiona. I wtedy znów jestem tylko mamą...aż Mamą!!!

Nie mogłam się powstrzymać i właśnie dałam Jej buziaka. Jak się zbudzi to znowu posta nie dokończę ;) Wiecie ile początków już napisałam? W skrócie - dużo. I przytupta zawsze do mnie córka moja i po ptakach, czyli po pisaniu.
Mam nadzieję, że będziecie nas czytać, ze swojej strony obiecuję częściej się odzywać, przede mną impreza roku, czyli integracja ( dostałam pozwolenie ), więc z pewnością coś wrzucę ;) 

Na dobranoc powiem Wam tylko, że jeśli się czegoś mocno pragnie, to spełni nam się wcześniej czy później, jesteśmy kowalami własnego losu, często jedna decyzja zmienia nasze życie.
Ja niczego nie żałuję. Może tylko tego, że Maleńka pojawiła się tak późno...a może właśnie dlatego tak to doceniam...





piątek, 14 sierpnia 2015

Patusiowa mama wraca do pracy


Stało się. Minął ponad rok, od kiedy moje Szczęście jest ze mną. Na początku myślałam, że to bardzo dużo czasu. My razem, bez pośpiechu, bez stresu. 
Nie wiem dlaczego ten czas płynie tak szybko. Zdecydowanie za szybko. 

Wracam. Do pracy wracam. Nie z takim początkiem jaki sobie wymarzyłam. Patrycja w przeddzień mojego planowanego powrotu bardzo się rozchorowała. 
Nie wiem dlaczego los mi takie kłody od razu kładzie pod nogi. Bo wiadomo w pracy się nie pojawiłam. 
Musiałam zostać z moją córką. W chwili gdy miała ponad 40 stopni gorączki nikogo nie potrzebowała tak bardzo jak mnie. Obejmowała mnie za szyję i mówiła szeptem...mamo, mamo...

Już wiedziałam, że ja jestem dla Niej, nie Ona dla mnie. Cała reszta będzie musiała poczekać. 
Wracam ze zdwojoną siłą w poniedziałek. Trochę boję się przyjęcia po tak długiej nieobecności i tym feralnym początku. 
Czy mnie ktoś zrozumie też nie wiem. 
Jedno wiem na pewno. Jeśli pojawi się taka konieczność będę z Małą zawsze, kiedy będę Jej potrzebna. 
Nie wyobrażam sobie, żeby nie było mnie przy Niej w chorobie. 
Nie mówimy tu o katarku czy ząbkowaniu. Tutaj już musi sobie poradzić babcia. 

Czy wytrzymamy bez siebie? Czy Babcia da radę? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Próbujemy. Daję nam kilka miesięcy na życiowy sprawdzian. Wszystko okaże się w praniu ;) 
Wystroję się, odmaluję, odetchnę pracowniczym powietrzem. Potrzebuję tego. Przed ciążą praca była dla mnie wszystkim. Lubię to co robię. Uważam, że jestem w tym dobra. I baaardzo skromna ;) Praca śniła mi się nie raz i to nie były horrory. Nastrajam się pozytywnie. Uśmiecham się do siebie pod nosem. Dasz radę Kaśka. No przecież!!!

Witaj więc przygodo! Zaczynam kolejny nowy etap swojego życia. Mama w pracy. 

czwartek, 13 sierpnia 2015

Bez smoczka ani rusz... ;)


Ciężki czas mamy teraz Kochani... 
Dopadło nas choróbsko wredne i gorączka ponad 40 stopni męczy moje dziecko.

Zwiedzamy więc szpitale i odwiedzamy lekarzy. Do tego wszystkiego temperatura na dworze jest identyczna jak ta u Patusi.
Cóż, taki czas. I już wiem, jak zmieniło się moje życie, nie można nic zaplanować. 

Byłam do niedawna pełna energii, czekająca na powrót do pracy. Euforia mieszała się z niepewnością. Ale czekałam na TEN DZIEŃ :) 
Niestety musiałam powrót odłożyć na kilka dni. Teraz Patrycja potrzebuje mnie najbardziej. Bo kto ma być przy niej w takiej chwili jak nie MAMA. 

Mama i jeszcze coś...Smoczek :)

Jak wiecie testowałyśmy niedawno prześliczny smoczek NUK Classic. Nie dawałam mu większych szans. Odkąd Pati się urodziła tolerowała tylko i wyłącznie smoczek kulkę. Próbowałam wszystkiego, wszak zęby będą rosły, trzeba smoczka używać innego, żeby nie było problemu.

Od pierwszej chwili wiedziałam że się uda, widziałam minę Pati i tę ciekawość gdy pierwszy raz sięgnęła po smoczka od NUK. 

No i udało się... Smoczek nasz w pięknych letnich barwach zamieszkał w naszym domu i towarzyszy nam w każdej chwili. Tej lepszej i tej gorszej. Na spacerze, na zakupach, u lekarza i teraz.....gdy Patusia zasypia, bo gorączka na chwilę spadła...



Ze swoim ukochanym smoczkiem Maleńka może normalnie oddychać, nie przeszkadza Jej nawet przy bólu gardła. Polecam więc z całego serca wszystkim dzieciom i mamom przede wszystkim :)

My zakończyłyśmy poszukiwania. 
Pozdrawiamy :)



niedziela, 19 lipca 2015

Za zakrętem...


Prowadziłam właśnie auto, gdy usłyszałam o wypadku. Droga zamknięta, samochód stanął w płomieniach...
W tym ułamku sekundy bezwiednie modliłam się oby nie był to nikt bliski. A powinnam była się modlić, żeby nikt....

Nie cierpię takich wiadomości. Kilka lat temu zginął mój bratanek - nie miał szans, gdy wyjeżdżające zza zakrętu auto znalazło się na Jego pasie. Przeżyłam to strasznie. Bardzo długo miałam potworny lęk przed jazdą samochodem. Nieważne kto prowadził. Bałam się i już.
Powoli, powoli ten strach mija i kolejny raz gdzieś tam na drodze przyśpieszam, żeby się nie spóźnić. A obiecywałam sobie, że już tego nie zrobię. Noga z gazu i powoli... 
Przecież mam dla kogo żyć. 

Odkąd urodziłam dziecko moje szaleństwo drogowe zmalało bardzo. Gdzieś tam z tyłu głowy ktoś mi szepcze do ucha, Uważaj...Zwolnij...

Tylko ja nie siebie się boję, a kogoś kto spotka się ze mną przecinając mi drogę, bo za szybko, bo nieostrożnie, bo gapa, bo pijany...

I cholera wiem, że nic na to nie mogę poradzić, kompletnie nic. Mogę tylko pilnować siebie. 
Bo gdyby każdy z nas się pilnował byłoby o niebo bezpieczniej. 

Teraz z tyłu mam najważniejszego pasażera. Moją córkę. I zrobię wszystko, żeby Ją ochronić, może własnie przed Tobą. Nie pędź więc, ciesz się życiem, daj żyć innym. Daj żyć mnie i mojemu dziecku. Jeden kieliszek Cię nie zbawi, odpłyniesz jutro, pojutrze. Już bez kluczyków w dłoni. Śpieszysz się, ochłoń, zwolnij. Pięć minut każdy poczeka, więcej nie nadrobisz.

Bo życie mamy jedno - i Ty i Ja. 
I wiesz, po wielu latach zostałam Mamą...nie odbieraj mi tego szczęścia.

Wypadek, o którym słyszałam w radio miał okropny finał, czołowe zderzenie, dwóch młodych ludzi nie żyje. Chłopak z mojej miejscowości...Słysząc sygnał wozów strażackich, który niósł się przy pożegnaniu na pogrzebie myślałam, że serce mi pęknie. 
Kolejna bezsensowna śmierć. Kolejny młody człowiek, który miał przed sobą całe życie. Kolejni pogrążeni w rozdzierającej serce rozpaczy rodzice. Ta rana nigdy się nie zabliźni, nigdy nie przestanie boleć. 

Jak mam ochronić swoje dziecko przed Tobą??? Z pewnością w przyszłości będzie kierowcą, myślę, że dobrym. Dostała trochę w genach ;) Przecież nie zabronię Jej prowadzić auta. Nic to nie da. 
Często słyszę, że co ma być to będzie. Ja wyznaję zasadę, że będzie tak, jak ja chcę, żeby było. Bo jesteśmy kowalami swojego losu. Może nie w stu procentach niestety, ale w większości. 
Ja za każdym razem pomyślę o dziecku i rodzinie wsiadając do samochodu. 
I Ciebie również o to proszę...

Cieszmy się życiem, bo jest zawsze za krótkie i nieprzewidywalne. Ale jak bardzo cenne... Bezcenne!!!
Bo tak już jest, że gdy stajesz się rodzicem Twoje serce bije dla dziecka. Chcę być dla Niej i Nią cieszyć się jak najdłużej. 
A zamknąć oczy chcę w bujanym fotelu, przy ulubionym serialu, najlepiej z mruczącym kotem na kolanach, mając z osiemdziesiąt lat. Czego również i Tobie życzę.

Wypadkom mówię DOŚĆ!!!

przeczytaj # przemyśl # udostępnij

poniedziałek, 13 lipca 2015

A gdy nastaje noc...


A gdy nastaje noc ... patrzę jak zasypiasz wtulona w moje ramiona. 
Nic i nikt nie może nas rozdzielić. Jesteśmy Ty i Ja. Razem.
Celebruję to zasypianie już od ponad roku i nadal nie mogę uwierzyć, że ze mną jesteś...taka moja.

Kołysanki śpiewam Ci od pierwszego dnia. W szpitalu nuciłam cichutko. W domu nie wstydzę się nikogo i płynie słodkie lulilaj...
Słowa układają się w całe zwrotki, już dawno nie miałam takiej weny przy układaniu słów.
Jednak jeszcze po latach potrafię.

Jest ciemno. Słyszę Twój oddech i jest to najbardziej przyjemny dźwięk dla moich uszu. 
Oddech miarowy ale cichutki. Może dziś katar sobie pójdzie precz i zaśniemy spokojnie.

Nie gniewam się, że budzisz się z płaczem w środku nocy. Martwię się po prostu, czy to zły sen, czy coś Cię boli, chciałabym wiedzieć. Z tą niewiedzą czuję się taka bezsilna. 
Jestem po to aby Ci pomóc, a nie wiem jak.

Dobrze, że wystarcza Ci moja obecność, jestem lekarstwem na całe zło tego świata. 
Zło może się objawić nie takim jak trzeba spojrzeniem kota ;) albo urwaniem gumki recepturki, 
najlepszej zabawki w tym miesiącu.

Chciałabym być przy Tobie jak najdłużej, obserwować Twoje samodzielne kroki, pierwsze wypowiadane zdania, ale wiem, że nie mogę. Bo w tym naszym kraju nie dostaniemy pieniążków nawet na pieluszki jak zostanę w domu. 

Ja nie potrzebuję wiele. O niebo zmieniły mi się priorytety. Ale dla Ciebie chciałabym choć trochę lepszego życia, lepszego startu...

Te pierwsze lata niech Ci upłyną w radości beztroski. Mam nadzieję, że dzieciństwo będziesz
 wspominać z uśmiechem na twarzy. Byś mogła na tym fundamencie zbudować szczęśliwe życie, 
w którym zawsze będzie dla mnie miejsce, choć malutkie :)

A gdy nastaje noc zasypiamy sobie słodko. Odpływam czując Twój jeszcze niemowlęcy zapach.
 Chcę zamknąć go w buteleczce i otworzyć kilka razy, jak już będziesz zbuntowaną nastolatką. 
I przyjdzie ranek, a wraz z nim moje ulubione słowo w Twoich ustach ... Mama.

niedziela, 28 czerwca 2015

W cieniu szczęścia...



Jak ja się cieszyłam, że zostanę mamą. Podskakiwałam pod sufit z radości. Kompletowałam ubranka i całą wyprawkę dla Mojej Królewny. Liczyłam każdy ruch, rozmawiałam z Nią o wszystkim. O tym jak bardzo Ją kocham. I że jest dla mnie najważniejsza.

Miesiące ciąży przebiegały spokojnie. Powoli nastał czas pakowania szpitalnej torby. Poczułam strach. Czy dam radę? Przecież nic nie wiem o opiece nad takim maluchem. Przecież ja Jej nie wykapię. A jak zachłyśnie się wodą albo wypadnie mi z rąk?

Poród - kilkanaście godzin bólu. Chcę zapomnieć jak najszybciej. Po co mi była ta ciąża. I ten krzyk. Czyli żyje i wszystko z Nią w porządku. Tylko ja nie jestem w stanie nawet uronić łzy. Co się ze mną dzieje...?

Płacz Małej doprowadza mnie do furii. Nie jestem w stanie się uspokoić. Zaczynam działać jak maszyna. Karmię, przewijam i odkładam Ją do łóżeczka. Nie potrafię Jej przytulić...
Mąż wraca bardzo późno. Nie dostał urlopu nawet na nasze wyjście ze szpitala. Rodzice mieszkają kilkaset km od nas. Teściowie nie chcą się wtrącać. Przynajmniej taką wersję usłyszałam.
Każda matka sobie radzi więc poradzę sobie i ja.

A więc jestem inna, ta gorsza, Bo ja sobie nie radzę!!!!!!

Dzisiaj przy kąpieli Mała tak strasznie płakała. Miałam ochotę zostawić Ją w tej wanience. Bo ja już chcę mieć spokój. Po co mi to dziecko!!!

W mojej głowie chyba ktoś mieszka. Ktoś bardzo niedobry. Za każdym razem gdy pisk Małej doprowadza każdą moją komórkę do szału podpowiada mi co zrobić. Podpowiada same złe rzeczy.

Powiedziałam mężowi, że jej nie kocham. Niech zabierze to dziecko ode mnie, bo boję się, że zrobię jej krzywdę. Nie panuję nad sobą. Niech mi ktoś pomoże!!!!!!!!!!!!!!!!

Mąż dzisiaj zaprowadził mnie do poradni. Pytali co ze mną. Nie potrafię odpowiedzieć. Wiem tylko, że jest nie tak jak być powinno. Moje wszystkie wyobrażenia o macierzyństwie przybrały kolor czarny. Tylko czarny. Nic mnie nie cieszy. Chcę przykryć się kołdrą i nie wstawać z łóżka. Chcę odpocząć. Ja też jestem ważna. Dlaczego nikt nie zapyta mnie jak się czuję. Dlaczego nikt nie chce mi pomóc.

Mam chodzić na terapię. Ale dopiero od przyszłego miesiąca, bo nie ma miejsc.

Dla mnie nie ma już ratunku. Miesiąc to tak długo. Poprosiłam męża, żeby wracał wcześniej z pracy. Powiedział, że zrobi co w jego mocy, ale może być problem. 

W końcu powiedziałam mamie, że nie daję rady, że zrobię coś złego. Sobie albo dziecku. Pakuje się. Ma przyjechać na kilka dni. Wstydziłam się. Wszystkie kobiety są dobrymi matkami a ja nie potrafię, może nie chcę. To wszystko moja wina. Moja i tego dziecka, które ciągle płacze.

Ktoś w mojej głowie podpowiada mi co robić. Stoję na balkonie. W końcu wzięłam to dziecko na ręce. Wystarczy, że wyrzucę zawiniątko. I nastanie cisza...spokój.... jak ja teraz tego potrzebuję...
Pochylam się nad barierką. Jedna sekunda i będzie po wszystkim - podpowiada głos.

I właśnie w TEJ sekundzie przytula mnie mąż. Zabiera dziecko. Trzyma mnie mocno za rękę. Widzę przerażenie w jego oczach. Nie krzyczy. Po prostu siedzimy w ciszy. W ramionach taty Mała nie płacze. 

Mała, moja Maleńka. Co ja chciałam zrobić!!!!!!!!!!!!!!! Ten cholerny głos, głos w mojej głowie. Nie, nie pozwolę. Nie będzie mi mówił co mam robić. Muszę wziąć się w garść. Dla siebie, dla nas...

#

To historia, która mogła przytrafić się każdej z nas. Depresja poporodowa zbiera ogromne żniwo. Dookoła obraz Matki Polki, która kocha swoje dziecko najmocniej na świecie, nigdy nie jest zmęczona i nigdy nie płacze. Każde Maleństwo jest grzeczne a w mieszkaniu panuje idealny porządek.

Napisałam szczęśliwe zakończenie. Jak wiemy kończy się niestety różnie. Często bardzo tragicznie. Czasem pomoc przychodzi za późno. A najczęściej dopiero po fakcie ludziom otwierają się oczy.
Bo przecież coś tam mówiła, że sobie nie radzi... Słowa nie dotarły, docierają dopiero czyny. 

Nie oceniajmy za szybko. Psychika kobiety po ciąży i porodzie jest jak wulkan. Jesteśmy nafaszerowane hormonami po brzegi. Wystarczy iskra, żeby nastąpił wybuch. 

W ciężkich przypadkach pomaga tylko terapia, ale często potrzeba tak niewiele. 
Wystarczy zapytać. Może taka mama potrzebuje Twojej pomocy.Wpadnij na chwilę, wypijcie kawę, porozmawiajcie o głupotach. Zapytaj jak się czuje.
Może możesz zostać na chwilę z Maleństwem a Mama pójdzie na spacer, sama. Poukłada swoje myśli. Porozmawia z głosem w swojej głowie...Czasem to wystarczy. 






czwartek, 25 czerwca 2015

Dziękuję Ci za to, że Jesteś...


I stało się. Właśnie mija rok odkąd usłyszałam Twój pierwszy krzyk. Aż trudno mi uwierzyć, że czas mija tak szybko. Oglądam Twoje zdjęcia. Tak bardzo się zmieniłaś. Pamiętam jak czekałam na Twój każdy ruch. Bezwiedny uśmiech, ściskanie palca. I jak potwornie się bałam o Ciebie przez całą ciążę.

Oglądałam dziś film jak mnie kopiesz od środka. A na drugim filmiku masz czkawkę. Strasznie mi tego brakuje. Przez jakiś czas po porodzie płakałam na widok kobiety z ciążowym brzuszkiem. Tak się z Tobą w tym życiu płodowym zżyłam.

Dzięki Tobie przeżyłam swój pierwszy Dzień Matki i pierwszy Dzień Dziecka :) Jestem matką mojego dziecka. To takie oczywiste, jednak nie dla mnie. Tak długo na Ciebie czekałam. Wieki całe. Po nocach mi się śniłaś, a po przebudzeniu ściskałam mokrą od łez poduszkę...

Nigdy nie zapomnę chwili, gdy zobaczyłam Cię na monitorze usg. Byłaś niewiele większa od łepka szpilki. Ale tak mocno biło Ci serduszko. Czułam całą sobą, że teraz się uda, że za kilka miesięcy utulę Cię w swoich ramionach i otoczę tak wielką miłością jakiej jeszcze nie znałam.

Strachu, który czułam w dniu kiedy przyszłaś na świat nie da się opisać. Natychmiastowa decyzja o cesarskim cięciu ścięła mnie z nóg. Nie było przy nas nikogo. Nikt się nie spodziewał. Tylko my dwie. 
Pamiętam jak szeptałam do Ciebie głaskając brzuch, że już za chwilę się zobaczymy. I że wszystko będzie dobrze. Musi być i już.


Pamiętam też Twój pierwszy okrzyk, Twoją wagę, wzrost i godzinę przyjścia na świat. I nigdy tego nie zapomnę. Celebruję co miesiąc ten dzień. Takie małe urodziny. Aż mija właśnie rok. Przecież dopiero Cię urodziłam. Chwilkę temu dosłownie patrzyłam na te malutkie rączki, na otwierające się powoli oko. 

Przewijam płytę zwaną życiem i widzę jak się uśmiechasz. I jak pękam z dumy, że dałam radę. Ja. I to nieprawda, że bólu się nie pamięta. Tylko, że ten ból przypomina mi o wielkim cudzie, jaki się zdarzył. Dałyśmy radę Maleńka. Jesteśmy wielkie. Matka i córka. Połączone na zawsze. 
Bo wszystko w życiu może się zmienić. Ale zawsze będziemy miały siebie. 

Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. Żebyś mogła być. Nauczę Cię robić jajecznicę i piec ciasto z truskawkami. I będziemy czytać książki na dobranoc. Później ogarnę kosmyk Twoich włosów, pocałuję Cię w czoło i naciągnę kołdrę. Przytulę najmocniej jak się da. Bo każdy kolejny dzień z Tobą to szczęście. Bo jesteś najlepszym prezentem jaki mogłam dostać od losu. Mój sen w końcu się spełnił. 

Dziękuję Ci za ten pełen emocji rok. Za Twoje całusy i głaskanie po twarzy. Za to, że chowasz się w moich ramionach i za cudowny uśmiech, który roztapia najbardziej lodowate serca.
Dziękuję Ci za to, że jesteś...



poniedziałek, 22 czerwca 2015

Gdziekolwiek jesteś...


Gdy byłam małą dziewczynką, a było to bardzo dawno temu, mieszkałam w malutkim domku, w maleńkiej wiosce. Dookoła było masę kwiatów i zieleni. I był mój ukochany Tato.

Z maminych opowieści wiem, że z moich narodzin cieszył się jak wariat. Wyczekana córka.
Zrobił dla mnie piękną kołyskę, później łóżeczko. Był świetnym stolarzem i dzięki temu miałam masę drewnianych ślicznych zabawek. Gdy bawiłam się nimi w maleńkiej kuchni mogło nic więcej nie istnieć. Miałam taki swój własny świat.

W zimowe wieczory Tato swym dłutem wyczarowywał cuda. Mogłam patrzeć godzinami jak tworzy się coś nowego. To były najpiękniejsze chwile mojego dzieciństwa, których nigdy nie zapomnę.

Pamiętam zapach tego drewna. Było nasączone wielką pasją i sercem.

I jeszcze psa pamiętam, którego przyniósł mi Tata mój pod kurtką. Ile to było radości. Kropka się zwała i pozostała z nami na długie lata.

A w długie zimowe wieczory robiliśmy sobie wspólnie herbatę z sokiem malinowym i graliśmy godzinami w oczko, nie na pieniądze rzecz jasna. Na zapałki :)

Pamiętam jak pokazywał mi mój przyszły pokój...którego nie było za nic jeszcze widać. Z jakim zacięciem budował dla nas dom...żebym zawsze miała dokąd wrócić.

I walkę tę największą też pamiętam. Z chorobą. Moim największym marzeniem było zdrowie. Zdrowie dla Niego, dla mojego Taty. Żeby do ołtarza mnie kiedyś mógł zaprowadzić. Żeby wnuki mógł zobaczyć. Żeby dumny był ze mnie po latach.

Jak co roku złożę Mu życzenia. Ale takie życzenia bardziej dla mnie.
By opiekował się mną gdziekolwiek jest. By pomógł mi dokonywać życiowych wyborów. By czuwał nad wnuczką swoją wyczekaną. Bo pomimo, że fizycznie nie ma Go z nami czuję, że jest tuż obok.

I za chwilę weźmie do ust harmonijkę by zagrać Maleńkiej kołysankę...

czwartek, 18 czerwca 2015

Testujcie z nami smoczek NUK Classic :)

Prawie rok wspólnego bycia razem...Za kilka dni PIERWSZE urodziny Patusi !!! Nie wierzę...
Masę cudownych chwil, pierwszy uśmiech, pierwsze słowo, pierwszy krok.
To był dla nas dobry czas, dla mnie najlepszy jaki miałam do tej pory.


I z tej okazji właśnie mam dla Was niespodziankę !!!
Zostałyśmy poproszone o przetestowanie najnowszego smoczka firmy NUK :) Oj, bardzo nam się to podoba, przepiękne wzory, w sam raz na lato :) Bo czego jak czego ale smoczków nigdy dosyć ;) 
Same pewnie przerobiłyście ten moment tysiąc razy...smoczek zapadł się pod ziemię...zbliża się pora usypiania...Raczkuję jak dziecię moje, szukam na podłodze, w zabawkach, w wózku, łóżeczku...bo wycie będzie jak nic!!!
I znajduję tego zdrajcę, który ukrył się pod kocem. I nastaje spokój...bo wiem już, że Pati zaśnie :)


Kochane Moje Mamy, obiecana niespodzianka. Możecie testować smoczek NUK Classic razem z nami :)

Wystarczy, że opiszecie jak smoczek ratuje Wasze życie codzienne - pełna  dowolność w temacie, dowcip, wiersz, zdjęcie. Co Wam przyjdzie do głowy :)
Będzie nam miło jeśli polubicie profil Patusiowego Szczęścia oraz NUK Polska

Wygrywają trzy najciekawsze, najbardziej kreatywne (moim skromnym zdaniem) odpowiedzi.
Zwycięzcy wybiorą sobie wzór i rozmiar smoczka i będziemy mogły przetestować go wspólnie !!!


Konkurs trwa do 26 czerwca, czyli do dnia urodzin Gwiazdy Mojej Największej :) Ustalamy, że macie czas do północy, godzina duchów...
Odpowiedzi zamieszczajcie pod opublikowanym postem na blogu oraz pod plakatem konkursowym na facebooku.
Wyniki podam 27 czerwca tuż po urodzinowej imprezie ;)

Trzymam kciuki i .... czekamy na Was!!!

WYNIKI !!!!!!!!!!!!!!!!!!
Impreza urodzinowa już za nami :) Dmuchanie świeczki średnio wyszło Patrycji i musiałam Jej troszkę pomóc ;)
Posyłamy dla Was Kochani kawałeczek pyszności :)

A po imprezie obiecałam podać wyniki konkursu -
Smoczki NUK Classic testować razem z nami będą:

- Paweł Kwatek
- Joanna Gawłowska
- Halina Żak

Niestety smoczków do rozdania więcej nie posiadam :( ale z okazji Pierwszych Urodzin Patusi mamy dla reszty rodziców biorących udział w konkursie prezenty niespodzianki :)

Pozdrawiamy Was wszystkich serdecznie !!!



środa, 17 czerwca 2015

Koko...

Pada śnieg. Jest zimno. Wpadam zmarznięta po szybkie zakupy. Ale widzę od razu kątem oka zwiniętego w kłębek kota. Czatuje przed drzwiami Biedronki. Zatrzymuję się i myślę. Kolorowy kilkuletni kociak, a raczej kotka bo pięknie kolorowo umaszczona.
Co tu robi, podrzutek? Podnosi się i już widzę. Brzuch. Taki ciążowy.
Serce mi się ściska. Odkąd urodziłam Maleńką strasznie jestem wrażliwa. Bo przecież ona też zostanie mamą...
Plączę się wśród półek, szukając kociego jedzenia.
Zjada ogromną porcję i szykuje się do spania przy bankomacie. Bo tu nie wieje. Jest w miarę ciepło.


Nie znika. Jest codziennie. Szukam Jej domu. Dzwonię do kogo się da. Ale nikt nie chce przyjąć kotki z coraz większym brzuchem...U nas nie może zostać. Kotka furiatka nie da Jej żyć. Nie toleruje dorosłych kotów.

Decyzja. Karmimy. Kiedy mnie nie ma na miejscu odwiedza Ją moja Mama.
Łasi się do każdego. Widziałam nie raz jak zaczepia ludzi łapką. Błaga o pomoc.

Telefon. Mama przekazuje mi wiadomość. Kotka już po porodzie. Karmimy jeszcze większą ilością jedzenia. Wiem, że teraz musi mieć siłę nie tylko dla siebie...

Mijają tygodnie. Z moich obliczeń wynika, że maluchy powinny już coś jeść. Mleko kociej mamy nie wystarczy.

Nie wiem gdzie są i martwię się okropnie. jest zimno. temperatura spada wiele razy do minusów, wieje wiatr, leje deszcz...Mama pociesza mnie, że to mądra kotka. Schowała dzieci i nic im nie grozi. Oby...

Nie daję za wygraną. Szukam.
Kicia przechodzi przez ulicę. Szukamy więc tam. Są...Pięć sztuk puchatych kulek. Dzikusów niestety. Widzę przez szparę w deskach błyszczące oczka, które mnie obserwują.

Teraz już nosimy jedzenie do drewnianej komórki. Dziewczyna, która mieszka obok obiecuje pomoc. Karmimy więc na zmianę.

Wyjeżdżamy z Patusią a kotki znikają. Kocica przeprowadza maluchy na inne podwórko. Teren jest ogrodzony. Widocznie czegoś albo kogoś się przestraszyła.

Idę karmić również tam. Rozmawiam z właścicielką działki. Informuję o kociakach. Jest dobrze. Pozwala zostać kociej rodzinie na jakiś czas a ja działam.
Odwiedzam naszego lekarza weterynarii. Proszę o pomoc. Przecież coś musimy zrobić.
Pan doktor obiecuje skontaktować mnie z lubelską fundacją.


Przy karmieniu maluchy podchodzą, dają mi się pogłaskać, jednak nie ufają mi do końca. Jedna czarna kulka, inna niż wszystkie zwraca moją uwagę. Próbuję zwabić maleństwo jedzeniem. Udaje mi się za drugim razem. Podnosząc kotka do góry widzę, że cały brzuszek zasłania mu jakby kamień. Przyczepione "coś". Niewiele myśląc zabieram kota do lekarza. To smoła. Ma to od dawna. Asfalt wrasta w skórę. Golarką lekarz wycina po kawałeczku czarną bryłę. Udało się. Mała ranka zapryskana opatrunkiem w sprayu.
I gdzie teraz taką biedę zawieźć? W mokre krzaki? o nieeeee...

Zabieram ją do domu. To kocica. O przepięknym czarno-biało-rudym umaszczeniu.
Wiem, że będzie wojna. Moje dwa zwierzynieckie koty mają po kilkanaście lat i nie tolerują towarzystwa.
Próbuję jednak. Dla niej. Dla tej małej kulki.
Po dwóch dniach przestaje prychać. Daje się pogłaskać. Mruczy. Po dzikim kociaku pozostało wspomnienie. Teraz jest to miziak nad miziaki. Kot wymarzony. A do tego pozwala Patrycji ciągnąć się za uszy ;)


W nocy budzi mnie okropna ulewa. Cieszę się, że zabrałam Koko do nas. Ma już sucho i ciepło. Ale tak bardzo martwię się o pozostałą czwórkę. Już wyglądały jak kupka nieszczęścia. Zziębnięte i mokre. A teraz??? 
Rano jadę i sprawdzam. Dowiaduję się od właścicielki posesji, że mądra kocia mama zabrała dzieci na tył podwórka do starej pustej psiej budy...Nie zmokły wcale :) Pada trzy dni pod rząd ale już jestem spokojna. Mają pełne brzuchy i chyba pierwszy raz od początku swojego życia namiastkę domu...

Po dwóch tygodniach przyjeżdża Pani Kasia z lubelskiej Fundacji Felis. Zabiera dwa maluchy. Reszta dzikusów nie daje się złapać. 
Po tygodniu przyjeżdża znowu. Zabiera najmądrzejszą po słońcem mamę maluchów i inną bezdomną kotkę, którą już miałam na oku.

Dwa maluchy niestety nie pojechały. Nie chcą i już! Teraz będę łapać je sama. Musi się udać, przecież też zasługują na dom. Taki własny ciepły kąt z pełną miską, gdzie jest bezpiecznie i nie trzeba już nigdzie uciekać...Trzymajcie kciuki. 

Może gdzieś blisko Was plącze się taka kupka nieszczęścia...? 
Jak to kiedyś ktoś napisał: "Nie zmienimy całego świata adoptując zwierzaka, ale temu jednemu właśnie zmieni się cały świat..."

Koko z przybraną mamą ;)
Ps. Dlaczego Koko? Tak nazywa koty Pati ;) Nie mogło więc być inaczej ;)
Ps. Moja trzynastoletnia kotka adoptowała Koko, traktuje ją jak własne dziecko. Niby miało być tak groźnie ;)
Ps. Bardzo serdecznie dziękuję za pomoc Gabinet Weterynaryjny Zwierzvet oraz Foondacja Felis. Pani Kasiu, Panie Pawle. Szacun!!!


niedziela, 24 maja 2015

Dziękuję, że urodziłaś się w Polsce...


Śpisz...Patrzę na Ciebie a moje serce wypełnia szczęście. Przez sen gramolisz się na moją poduszkę i mocno przytulasz swoje małe ciałko do mnie, swojej mamy.
Za kilka dni minie jedenaście miesięcy odkąd Cię poznałam. Jedenaście miesięcy innego życia, wypełnionego radosnym gaworzeniem. Od tego momentu moje życie nabrało sensu. oj Nie, żyć zaczęłam jak tylko dowiedziałam się o Tobie, patrzyłam na ten malutki punkcik na usg i widziałam Twoje pulsujące serduszko. Płakałam i śmiałam się na przemian.
I choć było czasem ciężko i dramatycznie zawsze wierzyłam, że będziesz...cała i zdrowa. Moja...

Zmieniłaś mnie całą. JESTEM MAMĄ!

Kochałabym Cię w każdym zakątku świata ale dziękuję Ci, że urodziłaś się w Polsce.
Może nie zapewnię Ci tutaj willi z basenem, mega wypasionych ciuchów i zagranicznych wakacji...ale jest coś czego mogę dać Ci w nadmiarze. Duuuuużo dużo miłości Kochanie! Masę przytulanek, całusów.
Urodziłaś się w Polsce. Dlatego mogę dać Ci ciepłe łóżko, pełny brzuszek. Dam Ci dach nad głową i poczucie bezpieczeństwa. Ciepło i spokój.

Mogę Cię mocno przytulić przed snem i zaśpiewać kołysankę. W Polsce pójdziemy na spacer i nakarmimy kaczki.
Mogę dać Ci tutaj perlisty śmiech i radosny obraz dzieciństwa.

Mama na Ukrainie usypia swoje dziecko pełna niepokoju, niepewna jutra. 
Mama w Nepalu mieszka z dziećmi na trawie, która nawet nie jest zielona...prosi o jedzenie i wodę dla swojego maleństwa, i przytula je w strachu przed kolejnym wstrząsem...
Mama w Afganistanie ukrywa się z dziećmi w jaskiniach. Jest to jedyna szansa na ocalenie życia. Rodziców nie stać na spłacenie kredytu. A chcieli tylko obsiać pole i wyżywić rodzinę. Teraz bojownicy zabierają im najważniejsze. Dzieci.
Mama w Tanzanii oddaje swoje maleństwo do ośrodka na całe życie, bo urodziło się białe...tak jak znana nam wszystkim Kabula. Jak wytłumaczyć najemnikom, żeby oszczędzili Twoje dziecko, skoro za część ciała albinosa dostają sporą kasę, jak na panujące tam warunki.
Mama na Filipinach drży codziennie z niepokoju, nie ma mieszkania dla swoich pociech, mieszka na cmentarzu. Dzieci bawią się na opuszczonych grobowcach.

Ile jeszcze mam przytoczyć przykładów, byś zrozumiała, jak jestem Ci wdzięczna, że urodziłaś się w Polsce...?
Jak jestem szczęśliwa, że mogłaś przyjść na świat w wolnym kraju, w którym panuje pokój.
Cokolwiek by się działo zrobię wszystko, byś była szczęśliwym dzieckiem. 
Byś mogła nim być...




środa, 22 kwietnia 2015

Reklama, reklama ;)



Odkąd moje dziecię pojawiło się na świecie świat mój całkowicie się zmienił. Nabrał barw i świeżości. To taka szóstka w lotto. 
Dzisiaj jednak nie o tym mowa. Bo odkąd Pysia zwróciła uwagę na telewizor (niestety bardzo szybko), innego znaczenia nabrało dla mnie słowo "reklama".

Tak, wiem, złą matką jestem, bo pozwalam oglądać telewizję od najmłodszych lat a raczej miesięcy.
Są to jednak krótkie chwile, bo zwrócić uwagę mojej córki nie jest tak łatwo.

Maleńka zwraca uwagę tylko i wyłącznie na dźwięki i obrazy. Ma w dalekim poważaniu wielkie budżety, konkurencyjność, czy też to, jaka gwiazda śpiewa daną piosenkę. 

Poniżej nasza lista - czyli zachwycone dziecko piszczy ;)

Serialowe nuty.

I tak na pierwszym miejscu bezapelacyjnie znajduje się piosenka serialowa rozpoczynająca "Barwy szczęścia". Dziecka po prostu nie ma ;) Świat nie istnieje a lejące się przed sekundą łzy, znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Do tego pojawiają się uśmiechy i dźwięki radości. 

Drugie miejsce "Na dobre i na złe". 

Na trzecim, "Pierwsza miłość". Głowa odwraca się gdziekolwiek w danej chwili jest ;)

Poza podium "M jak miłość", "Rodzinka.pl" wcale nie jest fajna nad czym ubolewam, bo ja bardzo lubię oglądać :) 

Magia reklamy.

Pierwsze miejsce Śmiejżelki - mlekosmyki - mam wrażenie, że jakby Patrycja dorwała te śpiewające żelki, to przytulałaby je bez przerwy. Aż by im oczy z orbit wyszły od tego kochającego uścisku ;)

Drugie miejsce reklama telefonu nokia - jednak tutaj magiczne działanie ma muzyka. Moje dziecko po prostu lubi ostre mocne dźwięki.

Nad trzecim miejscem to się poważnie zastanawiam. Mleko Nestle Nan Pro (bo jest dzidziuś) i mini - ratka (tańcząca kolorowa Pani). Myślę, że ogłosimy tu remis.

Wiecie, uważam, że dzieci to eksperci w sprawach reklamy i tzw. dżingla. Ocena jest jednoznaczna, szczera i z pewnością bez przekupstwa. Albo Mała zwróci uwagę albo nie. Po prostu. Nie ma namawiania, zastanawiania się.
Bo czy znacie bardziej szczerego recenzenta niż dziecko?

Tak troszkę zaczynam obawiać się tej szczerości, na szczęście Córa moja jeszcze nie mówi, na razie nie usłyszę, że gruba jestem, albo stara ;)

Jednak nastąpi to w niedługim czasie. Jest jednak jeszcze jedna najprawdziwsza prawda - każda mama jest dla swojego dziecka najpiękniejsza, i już!!! To i ja będę ;)

Ps. Post zawiera lokowanie produktu, i to nie jednego ;) 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Drżenie...


Pewnie też tak macie. Jesteście przecież Matkami. Nie jest ważne czy zdarzy się to na początku życia dziecka czy kilka miesięcy później. Drżenie. Łomotanie serca. Szaleństwo.
Nadchodzi ten dzień a zazwyczaj wieczór. Gorączka.

Spodziewałam się tej gadziny przebiegłej. Wiedziałam, że przybędzie, by zszarpać mi wszystkie nerwy.
W środku nocy wyrwała moje dziecko ze snu i kazała Jej piszczeć, kaszleć i ksztusić się katarem...Słowo daję nie wiedziałam co się dzieje. Do rana walczyłyśmy z zapchanym nosem, Patusia spała na siedząco w moich objęciach. Szansy na pozycję poziomą nie było.
Gadzina czaiła się tuż za poduszką, by zaatakować po południowej drzemce powoli powoli nabierając rozpędu.

Odkąd urodziłam Maleńką bardzo bałam się tego widoku. Chorego, lecącego z rąk dziecka. Mojego dziecka.
Tak, jestem słaba, cienka, miękka czy jak to tam nazwiecie. No cóż. Właśnie taka jestem. Wobec choroby i wysokiej gorączki czuję się bezsilna. Ja matka, jestem jak żaglowiec we mgle. Poruszam się po omacku, starając się pomóc. Choć troszkę ulżyć.

Gadzina jednak zadomowiła się na dobre. Nie odpuszczała nawet po podaniu leków. A przecież na reklamie wygląda to tak prosto i słodko. Mały króliczek łyka różowy syrop i już. Śmieje się i zasypia spokojnie. 
No może mój króliczek jest inny. Samo wlanie syropu do buzi graniczyło z cudem. Ośpiewałam się miliard piosenek, tych znanych i tych wymyślonych przed chwilą. 
A tu przecież konkretną dawkę trzeba przyjąć. 

I nos zapchany. Przecież nigdy nie było problemu. Maleńka od zawsze pozwalała sobie wydmuchiwać nos. Aż do teraz kiedy było to po prostu niezbędne. Nie i już. 
Wytrzaskała mnie po łapach. Szansy na zbliżenie aspiratora do twarzy brak...

Rano matka z obłędem w oczach pędzi do lekarza, bo babcia uprosiła wizytę a numerków przecież brak. No i to nie nasz lekarz. 
Badanie graniczące z cudem, bo jak zobaczyć gardło jak się zbliżać do buźki nie wolno.
Recepta wypisana, biegiem do apteki. I ta rozpacz gdzieś tam głęboko, jakby w pobliżu serca. No bo jak ja te leki podam, jak przecież do pysia nie można się zbliżyć...
Walka z własnym dzieckiem. 

No i obrywam w domu, że Mała płacze, piszczy wręcz. Przecież ja jej krzywdę robię. Ale chętnych do wyczyszczenia nosa i podania leków brak. 
To ja będę ta zła. To ja będę się mojemu Szczęściu Największemu kojarzyła jako koszmarna baba wciskająca okropne syropki i krople do nosa. Cóż, niech będzie i tak. 
Jak mam jej wytłumaczyć, że chcę Jej po prostu pomóc. Że lepiej będzie oddychać. 

Inhalacje robimy razem. Bo maski nie da rady założyć i już. Więc oddycham razem z Maleńką. Żeby tylko się udało. Chociaż kilka minut. Chwilkę. 
Wieczorem nosimy się do 2.40. To znaczy ja noszę Patusię, nie odwrotnie. I znowu śpiewam. Wszystkie hity z mojego dzieciństwa już sobie przypomniałam. 
Szczęście zasypia w moich ramionach. Patrzę na Nią z czułością. Dumna z siebie, że się udało te leki wcisnąć i nos choć trochę odciągnąć. 

Jeszcze tylko kilka dni walki, i przejdzie. Musi przejść. Bo przecież to TYLKO katar i oskrzela. Tylko...i oby nigdy nic więcej...


piątek, 10 kwietnia 2015

Powrót



Tak. Długo mnie nie było tu z Wami. Nie pisałam. Ograniczyłam się tylko do krótkich notatek na fb. Pytacie co się stało. Dlaczego zniknęłam.

Poza prozaicznym zdaniem, że się nie wyrabiam na zakrętach, prawda jest okrutna. nie miałam sprzętu... a pisanie na telefonie tekstów dłuższych niż kilka zdań to mordęga.

Ale już wracam. Pełna energii i wigoru ( witaminy na wiosnę) ;)
Pewnie masę tematów mi uciekło. Bo głupia byłam i nie zapisywałam choćby w kajecie malutkim.

Sprzęcior wybrany i kupiony. A co !!! Raz w życiu kończy się 35 lat. Bo dla tych co wiedzą to urodziny miałam w marcu. Dokładnie 13-go :) I nie, że pechowa trzynastka czy coś. Wierzę, że to moja data i nie mogłam urodzić się żadnego innego dnia.

Zaraz opowiem Wam dlaczego.
13-go marca są imieniny Krystyny i Bożeny. Od lat. Krystyna to moja Mama. Bożena - ukochana siostra. Do tego urodziłam się ja a 18 lat wcześniej Bożenka właśnie. Taki prezent imieninowy dla Mamy naszej. Siostra szampana popijała wkraczając w dorosłość a tu taki  mały szkrab się pojawił i musiała też pić za mnie ;)

Jakie było moje zdziwienie kiedy to sprawdzałam imieniny Patrycji w kalendarzu. Czytam i czytam i oczom nie wierzę. Spośród kilku dat widziałam już tylko jedną. 13-go marca :) No przecież nie wiedziałam, nie ja wybierałam imię. I dla wszystkich - to nie było ukartowane ;)
Gdy siostrze powiedziałam ta od razu stwierdziła, że Maleńka musi z nami. Żaden tam sierpień, musi być marzec.

Jeszcze jedna data bardzo mi się podoba. Wpisana w książeczkę ciążową. 25 lipiec- to właśnie tego dnia Patusia powinna przyjść na świat. I tego też dnia urodził się syn siostry mojej. No czyż to nie przeznaczenie?

Z racji komplikacji i natychmiastowego cesarskiego cięcia data się zmieniła. Ale w książeczce została i już!

Tą moją córkę to sobie wymodliłam 13-go marca właśnie w dniu 33 urodzin. Jeśli nie pamiętacie nastąpił tego dnia wybór Papieża. Gdy zobaczyłam biały dym unoszący się nad placem Świętego Piotra na głos powiedziałam, że ten rok będzie dla mnie przełomowy.
Przecież musi być. 13-ty, 33 lata, 2013 rok.

I pomyślałam o tej małej Kruszynce o której marzyłam od lat...


Zdjęcie na desce - dobrusiowo.blogspot.com      Polecam!!!!!!!

środa, 11 marca 2015

Co znaczy szczęście...



Jest poranek. 6.00 rano. I tych dwoje młodych ludzi trzymających się za rękę. Uśmiechają się do siebie ukradkiem. Mężczyzna głaszcze żonę po policzku. Bo uśmiechają się przez łzy. Jadą 400 km aby dowiedzieć się, że ich wyczekane, żyjące pod sercem mamy dziecko jest chore.
Są ze sobą na dobre i na złe. Wspierają się wzajemnie. Pocieszają całą rodzinę. Bo wszystkim wokół wydaję się, że to ich własna tragedia. 
A oni kochają się jeszcze bardziej niż kiedyś. Wymyślają imię dla Maleńkiej, która rusza się w brzuchu i daje znak, że jest. 
Tylko radości z tego mniej niż powinno być. Bo już wiedzą, że muszą się pożegnać. 
Jak pożegnać się z kochanym dzieckiem...jak się rozstać...
Wiara okazuje się być najlepszym lekiem. Tak jak i wzajemna miłość. 
Ustalają miejsce porodu. Lekarza. Wszystko wydaje się być snem. Złym snem. 
I tylko jeszcze wiara w cud. Bo przecież cuda się zdarzają.

Gdy rozmawiałyśmy po raz pierwszy po diagnozie tłumiłam łzy. Chciałam być chociaż w połowie silna jak Ona. Wypłakałam się później tuląc do piersi moją córkę. Bo to mogło spotkać również nas. Każdego. 
Zdałam sobie sprawę, że nasze wcześniactwo i sprawy z tym związane to żadne problemy. Bo urodziłam zdrową silną córeczkę, która daje mi siłę każdego dnia. Bo mogę się Nią cieszyć. Mogę słyszeć jak płacze, marudzi, piszczy. Mogę patrzeć na Jej cudowny uśmiech i na to jak wyrzuca wszystkie zabawki za łóżko.

O opisanej Trójce myślę codziennie. Uczepiłam się myśli, że Maleńka będzie żyła, że badania kłamią. 
Czy My rodzice wiemy jakie szczęście trzymamy w swoich ramionach...? 
Każdy dzień mówi mi, że nie wiemy. Gdy widzę wrzeszczącą na dwuletnie dziecko mamę, bo miało czelność się przewrócić...gdy słyszę hasła ZAMKNIJ PYSK do maleńkiego gaworzącego dziecka w wózku... gdy w sklepie napotykam tatusia dającego siarczystego klapsa, bo dziecko chciało groszki...Nie mówię już o patologii, o morderstwach maleństw tuż po urodzeniu.

Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, nigdy nie było. 
Dwoje młodych ludzi czeka na nowe życie, które wymyka im się z rąk.
Inni to życie po prostu depczą sami.

I jedno zdanie kołacze mi się w głowie, zdanie czekającej na swoje chore dziecko Mamy. My wszyscy zapominamy tak naprawdę jakie mamy szczęście...
Zaraz będę śpiewać mojej Małej kołysankę. Ucałuję Ją w czoło, ogarnę mokre po kąpieli kosmyki i zobaczę niebo. Niebo w Jej oczach...

A Wy już wiecie jakie spotkało Was szczęście...?

czwartek, 5 marca 2015

Na dobranoc...



Dobranocki koniec już czas objąć podusię
zaraz przyjdą dobre sny tylko oczka zmruż...
już w łożeczku przyjdzie czas by przytulić mamusię
w wielką podróż z marzeniami wyruszamy już!

Będzie sen, piękny sen, gwiazdki już poszły spać
cała nocka przed Nami, tysiąc myśli masz
Będzie bal, wielki bal, Misie tańczą wśród lal
Lecz w objęciach u Mamy nam najlepiej jest

sobota, 14 lutego 2015

Zimowe szaleństwo


Zima w tym roku nie pozwoliła mi rozkoszować się puszystym śniegiem. O mały włos nie kupiłam sanek dla Małej, gdy w telewizji usłyszałam o opadach śniegu na Lubelszczyźnie. Taka byłam spragniona zimy, takiej prawdziwej.
Notabene zastanawiam się czy w przyszłym roku będę w stanie pokazać Patusi śnieg... co roku jest coraz mniej śnieżnych dni.

Pamiętam jak będąc dzieckiem wiecznie spóźniałam się do domu wracając ze szkoły. Nie potrafiłam przejść obojętnie obok ośnieżonej górki. A czas upływał bardzo szybko...za szybko. W doborowym towarzystwie zjeżdżaliśmy na czym się tylko dało, najczęściej na tyłkach ;) Mokra, z wypiekami na twarzy i przemoczona doszczętnie wracałam z uśmiechem do domu.
To był bardzo dobry czas...
Śnieg po prostu był. Nie dzień czy dwa. Miesiące całe. Niedzielne wyjście do Cioci kończyło się zawsze kilkugodzinnym zjeżdżaniem na sankach z bratem moim. Niby ciotecznym ale takim moim, bo rocznik ten sam.
Bitwy na śnieżki, lepienie bałwana, czy igloo...ślizgawki na każdej możliwej ścieżce i wiecznie wyślizgane buty. 
Aż mi się buźka śmieje na wspomnienie tych dni.


Minęło "kilka" lat. Trochę wydoroślałam, jednak zawsze nosiłam i noszę w sobie to zimowe dziecko, które szału radości dostaje na widok padającego śniegu.
Jednak żadne zabawy nie miałyby sensu, gdyby nie towarzystwo. Grupa przyjaciół -  to dzięki nim nauczyłam się jeździć na nartach. I choć nadal moja pozycja zjazdowa nazywana jest " srający kotek" to i tak mam z tego wielką radochę.
Sama nauka była jedną wielką zimową zabawą. Jak co roku Zakopane - śniegu kupa, mróz i pomysł - nauczymy się jeździć na nartach. Nie było szans na odkopanie auta z zaspy, więc wybraliśmy górkę nieopodal, maluteńką. Wtedy jednak wyglądała na strasznie wysoką, słowo ;)
To nic, że dzinsy, i tyłki nam mało nie odpadły od mrozu i śniegu ( jakby ktoś nie wiedział - na początku więcej się leży niż jeździ). Jak było wspaniale !!!! Mój okrzyk w czasie zjazdu - uwaga nie umiem jeszcze skręcać w prawo !!!!!!! ;) Bezcenne :) A wieczorem grzaniec na Krupówkach, albo herbatka do połowy, mmmmmmłaaa. I Słowacja - piękne stoki, świetna atmosfera i próba moich nowych nart.
Tęsknię za tym pięknym czasem.


Albo kulig po Roztoczu...Cudnie po prostu. Te iskierki śniegu mieniące się w świetle pochodni, śpiew, pieczenie kiełbasy, w piersiówkach delikatne rozgrzanie. W takie dni mróz nie był nam straszny a bitwy w śniegu rozgrzewały najlepiej :) a na koniec nikomu nie chciało się wracać do domu. Z perspektywy czasu żałuję, że na kulig jeździłam tak rzadko. Nie przypuszczałam wtedy, że za kilka lat śnieg będzie marzeniem...


Aktualnie moim marzeniem zimowym jest zjazd na sankach z Maleńką. Mam nadzieję, że będzie nam dane tego doświadczyć, ale to dopiero za rok. A za kilka lat kupujemy małe nartki i w drogę.
Bo rodzinne pasje są bardzo potrzebne. Scalają, cementują związek i pokazują naszym dzieciom drogę na przyszłość albo chociaż drogowskaz. Pokażmy Maluchom, że wspólne wyjazdy są wyjątkowe. A spędzone wspólnie chwile bezcenne. Niech to będzie nawet dzień na górce ale spędzony RAZEM. 
Oczami wyobraźni już widzę te orły na śniegu mojej córki, będą piękne i robione z wielką pasją. 
Skąd to wiem? Wszak niedaleko pada jabłko od jabłoni...

środa, 11 lutego 2015

Wcale nie musisz...



Pewnie, że chcę abyś do czegoś doszła w życiu, ale nie będę prawiła Ci morałów, gdy nie zostaniesz lekarzem czy wziętym prawnikiem. Dla mnie jesteś i będziesz najmądrzejszym dzieckiem na świecie. Dla innych nie musisz...

Nie obrażę się na Ciebie, gdy nie zostaniesz Miss...Dla mnie jesteś najpiękniejsza pod słońcem. Dla innych nie musisz...

Ze spokojem w sercu przyjmę wiadomość, że nie masz poczucia rytmu i nie potrafisz śpiewać. Ja będę śpiewać - Ty nie musisz...W duchu jednak wiem, że potrafisz....Po mamusi. 

Jeśli sukienki to nie Twój styl, nie będę Cię zmuszać, ubierzemy spodnie, obie. Bo przecież nie musisz...

Gdy nie przyniesiesz na koniec roku świadectwa z czerwonym paskiem, nie martw się, nie musisz...Wystarczy mi świadomość, że dajesz z siebie wszystko. 

Jeśli nie będziesz chciała gotować, poszukaj sobie super kucharza. On będzie gotował - Ty przecież nie musisz...

Bardzo bym chciała widzieć Cię w pięknej białej sukni, u boku mądrego człowieka. Jeśli jednak dojdziesz do wniosku, że ślub do szczęścia nie jest potrzebny, nie przejmuj się, zaakceptuję Twą decyzję, wcale nie musisz...

Gdy usłyszę od Ciebie, że nie chcesz zostać matką, wysłucham. I opowiem Ci jak bardzo ja chciałam nią być. Ty nie musisz...

Gdy nie będziesz miała możliwości ani ochoty zająć się mną na starość...przeżyję, czekając na Ciebie każdego dnia w ośrodku. Nie musisz...

Kochanie, jesteś moim dzieckiem na zawsze. Bez względu na wykształcenie, kolor włosów czy wybraną religię zawsze będę Cię kochać. Pomogę Ci przetrwać miłosne rozterki, Twoje pęknięcia serca...
Jestem  i będę Twoją mamą. 

Tak naprawdę chcę uświadomić Tobie, że nic nie musisz, ja po prostu mam ogromną nadzieję, że Ty po prostu zechcesz, tak bez przymusu...

W tym brutalnym świecie, gdzie ludzie biegną na szczyty, wybierz to co Ci w duszy gra.

Wybieraj ludzi, z którymi jest Ci dobrze, przy których z łatwością naładujesz swoje życiowe baterie. Wystrzegaj się energetycznych wampirów.

Rób to co kochasz, tylko tak można spełnić swoje marzenia o szczęśliwym długim życiu. 
Pomagaj potrzebującym, a z głodnymi podziel się jedzeniem. Bo dane dobro zawsze powraca.

A kiedy będę grubiutką staruszką o białych włosach, usiądę w bujanym fotelu z mruczącym kotem na kolanach i opowiem Twoim dzieciom naszą historię. Bo mimo wszystko wierzę, że zechcesz być matką.

Potem ucałuję wnuki na dobranoc, i powiem jak bardzo bardzo Was wszystkich kocham...

Wiem wiem, nie muszę, ale to zrobię :)