.

.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Ten czas...


Siedem miesięcy...Nie wiem kiedy, nie wiem jak. Za szybko. Za 6 miesięcy wracam do pracy. Chyba że wygram w Radiu Zet i zostanę na wychowawczym ;) A tak na serio, to wszystko bym oddała, żeby móc zostać z Patrycją. Rzeczywistość jednak jest taka a nie inna. Kredyt się sam nie spłaci, i ja - kolejna mama, która nie ma wyjścia - wrócę.

Gdybym miała podsumować ten piękny czas, to więcej jest plusów niż minusów. Wiem, oczekiwaliście że napiszę o samych plusach. Jednak nawet i ja, matka czekająca latami na cud, mam gorsze chwile. I złoszczę się, przede wszystkim na siebie. Bo nie mam tyle siły, ile bym chciała mieć, nie mam tyle zdrowia ile powinnam mieć...reszta doprawdy nie ma znaczenia. Płacz, marudzenie, zajefajna duża kupa, ząbkowanie - wszystko mi się podoba. 
Nie wiem, może zepsuta jestem, a może po prostu dużo optymizmu we mnie. 
Złapałam się ostatnio na tym, że wymyślam za dużo. A to remont kuchni bym zrobiła, a to pokój odmalowała,  łazienkę inną, ładniejszą bym chciała. Laptop by się przydał nowy. I takie tam inne rzeczy. W każdym bądź razie dużo tego było.
Ale jak zdrowie mi się posypało, to się w głowę puknęłam. Bo co mi tak naprawdę jest potrzebne. Oprócz zdrowia NIC.
Bo dwie ręce i dwie nogi mam, to zarobię, i kiedyś tam będzie tak jak chcę. A jak nie, to przecież co się stanie, mamy gdzie mieszkać, gdzie spać, co jeść. A zdrowia niestety kupić się nie da. 
I okazuje się, że oprócz córy mojej, to JA jestem najważniejsza. Bo jestem Jej potrzebna jak nikt inny. I żadne pieniądze nie zrekompensują miłości i obecności mamy.

Kilka miesięcy temu smutna informacja obiegła wszystkie media, Ania Przybylska odeszła...Troje malutkich dzieci, potrzebujących matki zostało bez niej. Zmroziło mnie wtedy, przestraszyłam się, bo okazuje się, że to dotyczy nas wszystkich, celebrytów i żebraków, bogatych i biednych, każdego człowieka. 
To jakby losowanie, przy którym zamykamy oczy, żeby na nas nie wypadło. A wypada niestety bardzo często. I w pewnej chwili brakuje kogoś bliskiego, tak na zawsze...
Gdy jestem u mamy na Roztoczu chodzę zawsze na cmentarz. Uwielbiam ten szum drzew, ten spokój. Wyciszam się, nabieram dystansu.
Oprócz mojego Taty odwiedzam zawsze dwie osoby. Anię i Kasię. 

Ania nie zdążyła zostać matką, pożegnała się z życiem sama, tak jak chciała. Chociaż nigdy nie zrozumiem Jej decyzji szanuję ją. Opowiadam jej o Małej, o tym jak piękny jest świat, albo o tym, że mi źle. Tak jakoś muszę się wygadać. 
Kasia jest a raczej była moją rówieśniczką. Dwoje malutkich dzieci, praca. Po nieudanym związku kolejny piękny, pełen miłości. Zasłabła w pracy. I już się nie obudziła. 
Gdy zatrzymuję się na modlitwie, po prostu nie wierzę. Dlaczego, przecież była tak bardzo potrzebna swoim Maluchom. Ja rocznik '80 jestem tutaj i podziwiam słońce, wiatr, deszcz...i ona rocznik '80 jest gdzieś tam...za daleko. 

Nie ma na co czekać. Czas biegnie nieubłaganie. A ja chcę jak najdłużej widzieć uśmiech mojej córki.
No to się biorę za siebie, dzisiaj nawet na badaniach byłam. Okazuje się, że w tym pięknym macierzyństwie łatwo zapomnieć o sobie samej. To dziecko jest w centrum uwagi, jeszcze po porodzie jakiś czas się trzymamy, bo hormony szaleją, mały szkrab leży obok, cała reszta jest nieważna. 
Zapomniałam o sobie, jak setki innych mam. Zapomniałam o tym, że ode mnie zależy szczęśliwe dzieciństwo mojego dziecka. Wystarczy tylko żebym była... tak przynajmniej z osiemnaście lat, daj Boże dużo więcej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz