.

.

wtorek, 20 stycznia 2015

Porcelanowa dziewczynka...


Pędziłam na złamanie karku. Moje stare volvo rzęziło niemiłosiernie, znowu odpadł mi tłumik. Nic nie miało w tej chwili znaczenia. Poza jednym. Basia jest w szpitalu. Te słowa usłyszałam przekraczając próg domu. Przed sekundą wróciłam z pracy, pięć minut później znowu byłam w aucie. Musiałam pojechać. Na ten moment była dla mnie wszystkim. Niespełnionym jeszcze wtedy marzeniem o córce. 
Zabrałam kilka rzeczy z mieszkania Basi, utuliłam zapłakaną ciocię i w drogę. 

Wchodziłam do szpitala z ciężkim sercem, nogi miałam jak z waty. Na korytarzach matki z dziećmi, bawiące się, kołyszące i te...płaczące.
Trafiłam. Sala nr 5. Zosia trzymała za rękę bladą jak ścianę Basię. Zobaczyła mnie i posłała jeden z tych swoich rozbrajających uśmiechów. Już wiedziałam, że nie może być źle. Przecież to tylko jelitówka. Mała jednak bardzo źle ją znosiła. Prawie traciła przytomność. 
Kątem oka spojrzałam na salę. Trzy łóżka. Troje dzieci: Basia, mały, może czteroletni chłopczyk wtulający się w mamę, i Ona...
Na samym środku otoczona aparaturą i bliskimi. Przez skórę czułam, że to gorszy przypadek, dużo gorszy...
Dziewczynka na oko trzyletnia, o pięknych rysach anioła, blond loki sięgające do ramion i biała, porcelanowa wręcz twarz. Matka głaskała dziewczynkę po głowie. Wyglądała jak Śpiąca Królewna. 

Gdy wszedł ordynator przestraszyłam się. Tłumaczył skołowanym rodzicom, że z dzieckiem jest coraz gorzej, że czekają na karetkę i przewiozą dziewczynkę do specjalistycznego szpitala, ich możliwości się wyczerpały, nie są w stanie już bardziej jej pomóc. Matka zachowywała się jak w transie, uśmiechała się do córki i gładziła ją po policzku. Powtarzała jak mantrę: przecież ona tylko śpi, tak ładnie śpi. Niech pan doktor zobaczy. Sen ją uleczy. Lekarz nie wytrzymał i wykrzyczał na całą salę, że dziecko umiera, że za późno przyjechali, że trzeba ją natychmiast przewieźć dalej. 
Po tych słowach wyszłam z sali. Nie powinnam była tego słyszeć, to zbyt bolesne. To wiadomość tylko dla rodziców. 
Ocierałam na korytarzy łzy, kiedy zobaczyłam staruszkę. Była skulona w kłębek z rozpaczy, bólu i łez. Usiadłam, zawsze potrafiłam słuchać. Podświadomie wiedziałam, że musi z kimś porozmawiać, bo inaczej sama rozsypie się na kawałki. 

Staruszka zaczęła mówić, nie patrzyła na mnie, jej wzrok wbity był w podłogę. No i dowiedziałam się, co stało się z dziewczynką.
Mała przyjechała z rodzicami do babci na spóźnionego Mikołaja. Dawno się nie widzieli, zajęli się rozmową. Wszyscy pilnowali dziecka, tak im się przynajmniej wydawało. Bo tego, że dziewczynka znalazła leki dziadka nikt nie zauważył. Uważali, wszystko było posprzątane, bo dziecko będzie gościem, bo niebezpiecznie, bo już kiedyś o mały włos się nie poparzyła, ściągając serwetę z gorącą herbatą. 
Leki? zawsze schowane. Ale dziadek wyjął, połknął i po prostu zapomniał odłożyć na miejsce. Były na szafce, wysoko. Mała znalazła się w innym pokoju, nie wiadomo kiedy, przystawiła sobie stołeczek, znalazła tabletki, połknęła dużo...były to leki psychotropowe. 
Staruszka łkała, dziadek podobno zapaści jakiejś dostał, druga córka z nim została, wezwała lekarza. Przyjechali z Małą jak najszybciej się dało. Samochód nie chciał odpalić, sąsiedzi pchali, ale podobno za późno, tak lekarz mówi. A do szpitala 75 km mają, i jeszcze ślizgawica straszna, to jak można szybciej...

Słuchałam i włosy stawały mi dęba. Jak można było dopuścić do takiej sytuacji, że dziecko ma dostęp do leków!!! Bogu dziękowałam za tę Basiną jelitówkę, TYLKO jelitówkę. 
Moja chrzestna córa została wypisana za trzy dni, odwiedzałam ją codziennie, jedynym widocznym śladem przebycia choroby było osłabienie i blada twarzyczka. 
Przeglądając regionalną prasę natknęłam się na krótką wzmiankę o dziecku, które zatruło się lekami. Mimo wysiłków lekarzy nie udało się Małej uratować. Było za późno a leki były za silne...

Od tej chwili minęło parę ładnych lat, a ja nadal mam w pamięci ten dzień. Mała na zawsze pozostanie dla mnie porcelanową dziewczynką, pięknym aniołkiem z loczkami. Straciła życie przez dorosłych. Przez swoich bliskich, którzy powinni ją byli chronić przed każdym złem. Ktoś zostawił leki w dostępnym dla niej miejscu, ktoś inny nie zwrócił uwagi, że dziecko zniknęło. Może ta historia uratuje jakieś dziecko...otworzy oczy rodzicom, dziadkom...bo dziecko jest w stanie zrobić wszystko. Dosłownie. I to w naszych rękach jest jego bezpieczeństwo i życie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz